czwartek, 22 grudnia 2011

W Ś

Za oknem prószy śnieg :)
Nieprawdopodobne!
Bobry śpią smacznie, marząc o odwiedzeniu babci.
A to już jutro.
Dzisiaj trzeba się spakować.

Gdy pani M. była mała, najbardziej lubiła oczekiwania na  Święta.
Roraty, szukanie prezentów, wieczorne spacery z mamą i siostrą po rozświetlonym lampkami mieście.
I oczywiście zapach pierników, które piekły kilka dni wcześniej, na urodziny Sister...

Bobry również czekają z niecierpliwością.
Ale przede wszystkim na spotkanie z psami, które przywiozła do babci ciocia I.
Mówią, że nawet prezenty nie są ważne, byle by spotkać się z Omenkiem i Barbie :)

Dlatego pani M. musi szybko uporać się z organizacją świątecznej wyprawy.
Do usłyszenie po Świętach!

....................................................................................................................................................................

Dla wszystkich, którzy czasem poczytają, czasem skomentują:


CUDOWNYCH, RODZINNYCH ŚWIĄT, W MAGICZNEJ ATMOSFERZE.
Z KOLĘDAMI W TLE I MNÓSTWEM NIEPOWTARZALNYCH MOMENTÓW!!!
WESOŁYCH ŚWIĄT!!!



niedziela, 18 grudnia 2011

BAD ME

Pani M. czuje, że dziś jest najgorszą z możliwych matek...
Powód nr 1...
Uświadomiła sobie, że 9 grudnia Stworek Młodszy obchodził imieniny.. i NIKT nie złożył mu życzeń....
A przecież pani M. tak niby pamięta i pilnuje uroczystości swoich bliskich..
Tym razem był 6 grudnia, a te nieszczęsne 3 dni później Zła Matka galopem pędziła na pociąg do miasta na P.
I ZAPOMNIAŁA!!!!!!!!!!!
Źle jej z tym :(
Bardzo :(

Powód nr 2
Stworek Starszy porządnie się przeziębił i tydzień spędził w domu, kaszląc niemiłosiernie.
Wczoraj swoje arie rozpoczęła siostra, jej bratu już właściwie przeszło, więc trzeba matkę uszczęśliwić..
A Pani M. ma psychozę kaszlową, bo kaszlu nienawidzi od zawsze.
(Może dlatego, że miała z nim rzadko do czynienia, gdy sama była dzieckiem.)
W każdym razie dziś cały dzień Mały Stwór robi ehę, ehę, a matka już nie wytrzymuje..
Swoje nerwy zażera czym popadnie (DOSŁOWNIE)

Godzinę temu  Starszy Stworek ostatnim chyba podrygiem kaszlu rzygnął sobie tak malowniczo, że całą łazienkę zbryzgało.
A żeby tego było mało. muszla odmówiła posłuszeństwa i śmierdząca ciecz zaczęła dosięgać jej brzegu...
Pan M. w pracy.
Wszystko masakrycznie brudne i niestety okropnie... cuchnące...
Pani M, wyrodna matka, zaczęła głośno komentować swój stosunek do kaszlu, wymiocin i w ogóle życia.
Że ma dość, że zero spokoju itp itd...

Stworki zbaraniały i niestety posmutniały, a ta nadal swoje..
Wbrew sobie..

Dzięki instrukcjom pana M. (gotująca woda) ubikacja się odblokowała i pani M posprzątała wszystko inne.
Ale gdy skończyła ogarnęły ją straszne wyrzuty sumienia..
BO przecież nikt tu nie zawinił i nie ma powodu, by swoją złością atakować Stworki..
A one są przecież takie kochane i bezbronne...

Ech..

sobota, 17 grudnia 2011

Tatuaż

Pani M. usłyszała ostatnio w filmie "Jedz, módl się i kochaj" następujące słowa:

„Posiadanie dziecka jest jak tatuaż na twarzy. Trzeba być całkowicie pewnym, nim się podejmie ostateczną decyzję.”

I to prawda, w pewnym sensie.
Tyle że chyba żaden rodzic nie jest świadomy, tak do końca, jak wielka to odpowiedzialność.
Przynajmniej w momencie podejmowania takiej decyzji :)

Ale z drugiej strony jak przyjemnie jest patrzeć na to SWOJE dziecko i słuchać jego odkrywczych teorii na temat świata i innych ważnych spraw (jak na przykład koleżanka Martynka, która jest najpiękniejsza i jej siostra, która tez jest najpiękniejsza; nie wspomnę już nawet o pierwszej miłości, która imponuje Stworkowi pięknymi szlaczkami i grzecznością...).
W takich momentach zawsze zapomina się jak trudne jest mądre wychowanie...

piątek, 16 grudnia 2011

mamo? Tato?

Dzisiaj będzie o teściach..
O żadnych konkretnych na dobrą sprawę...

Kiedy 8 lat temu pani M. wychodziła za mąż, teść powiedział jej w tańcu, że teraz już nie jest "pan", tylko "tata".
Pani M. jest bardzo mocno związana ze swoimi rodzicami i trudno jej było sobie wyobrazić, że może mówić "mamo" i "tato" do, bądź co bądź, obcych ludzi.
Ale chciała spróbować, żeby rodzicom pana M. nie było przykro..
Kilka razy powiedziała, ale z ciężkim sercem i zupełnie tego nie czując.
Bo przecież mama to mama. Ta jedna. I tata też tylko ten, który ją wychowywał od zawsze.
A tu tradycja nakazywała jej nazywać tak dwie kolejne osoby.

Z odsieczą (zupełnie nieświadomie) przybył świeżo poślubiony małżonek, który po prostu nie mówił mamo ani tato do rodziców pani M.
A skoro on nie mówił, to po co się wychylać?
Dobry pretekst jest przecież zawsze w cenie...
Wszystko wydawałoby się ładnie, pięknie, kolorowo..
Ale życie jest nieco bardziej skomplikowane.

Bo jak tu giąć i lepić zdania w języku ojczystym tak, by odpowiednio zwrócić się do teściowej?
Czasem bezosobowo, czasem w l.mn, ale nie zawsze się uda...
Wydawało się, że łatwiej będzie, gdy pojawią się dzieci, bo zawsze można ochrzcić "mamę"-babcią, ale...
sama zainteresowana ubiegła panią M. mówiąc, że babcią jest tylko dla wnuków (racja...)

I tak skomplikowanie toczą się kolejne spotkania...
I może łatwiej byłoby jednak się nagiąć..
Ale wraz z mijającymi latami jest coraz trudniej, coraz bardziej sztucznie...

Dlatego pani M. postanowiła, że gdy sama będzie teściową da swoim nowym dzieciom wybór.. Jeśli nie zechcą mówić mamo, niech mówią po imieniu :)



I ŚWIETNY UTWÓR, który ODKRYŁAM WCZORAJ:


środa, 14 grudnia 2011

Para-doks

Pestki dyni znikają z paczki w tempie ekspresowym..
W ustach pani M. tworzy się chrupiąca papka.
Chrup, chrup...
Radio trąbi o szalonym Mikołaju.
A tymczasem setki kilometrów stąd siostra pani M. (zwana Sister.. banalnie), wraca do Polski.
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że tym razem wraca na stałe...
Wszystko spakowane..
Został pusty pokój, który będzie ją gościł jeszcze tylko w styczniu, na chwilę...
Nawet psy zabrała już ze sobą, by poczekały na nią w kraju..

I tu mamy paradoks....
Sister nigdy nie przepadała za Anglią i Anglikami...
Mieszkała tam tylko dlatego, że miała dobrą pracę i jej ex-narzeczony tam był...
Pani M. natomiast uwielbia wszystko, co brytyjskie...
Od kilkunastu lat reaguje na ten kraj i niemal wszystko, co z nim związane, niezrozumiałą euforią...
Niezrozumiałą nawet dla niej samej.
Bo jak to możliwe, że ktoś dosłownie zakochuje się w jakimś kraju?
I nawet deszczowa pogoda czy ohydne jedzenie nie jest w stanie tego zmienić?

Jak to jest?

wtorek, 13 grudnia 2011

Przed...

Zdradzę Wam sekret...
Gdy pani M. była jeszcze panią O. zdarzało jej się kupować prezenty świąteczne we wrześniu..
No w każdym razie do końca października były już zapakowane i upchnięte w szafę...

Dziś tak nie jest...
Nie kupiła jeszcze prawie nic...
Ale choinka już stoi :)
Od soboty :)
I kolędy też słychać (dzięki Mniejszemu Stworkowi, który przyswoił obsługę wieży).

Szkoda tylko, że tym razem to nie ona jest dzieckiem...
Dzieci przeżywają ten okres przedświąteczny w szczególny sposób...
Lepszy niż my, dorośli...
A przecież najpiękniejsze w Świętach są te dni, które je poprzedzają...

środa, 7 grudnia 2011

Klapsy

Pani M., jak każdy rodzic, ma ograniczone zasoby cierpliwości.
Zazwyczaj jednak, gdy się kończą, jej głos podwyższa się o kilka oktaw w górę...
Stara się panować nad niekontrolowanym ruchem ręki w stronę dziecięcych czterech liter.
Stworek Starszy dostał od niej klapsa może trzy razy w życiu.. Stworek Młodszy (bardziej niesforny), kilka razy więcej..
Za każdym razem jednak pani M. była na siebie zła, że nie dała rady.. Bo każdy klaps to klęska rodzica, który nie potrafi zapanować nad sytuacją...
Lepsze są rozsądne kary, które bardziej zapadają w pamięci dziecka i nie robią mu przy tym żadnej krzywdy...

Z tym bagażem przemyśleń pani M. została wczoraj postawiona przed dziwną sytuacją...
12.30, Stworek Mniejszy siedzi sobie w foteliku samochodowym i śpiewa o bałwanku.
W pewnym momencie rzuca w przestrzeń: "pani Ma. mnie dzisiaj klapnęła w pupę" i znowu nuci o bałwanku..
Matka skupiona na drodze, dopiero po kilku sekundach wyłapała przerywnik.
Zwątpiła...
Może to refren jakiś?
Zapytała więc grzecznie: "N., co się stało? Kto Ci dał klapsa?"
-"A nie będziesz się martwiła?"
-"Pewnie, że nie."-niezgodnie z prawdą odpowiedziała pani M.
Stworek zamilkł, napięcie rosło....
-"Pani Ma. mi dała klapsa, bo się odwróciłam..."

Dalej potoczyło się standardowo... Pani M. ciśnienie skoczyło, już w myślach robiła awanturę pani przedszkolance i przepisywała dziecko do innego przedszkola.
Po jakimś czasie ochłonęła, odebrała Stworka Starszego ze szkoły i zaczęła obmyślać strategię...
Najpierw wykluczała jakąkolwiek "pomyłkę" Małego Stwora...
Po setnej próbie wyciągnięcia całej historii, nabrała pewności, że wszystko to prawda...

Rano poszła do pani Ma i próbowała grzecznie i spokojnie porozmawiać.
Napotkała na opór, pani wyparła się wszystkiego, twierdząc, że dziecko kłamie.
I że oczywiście klaps był, ale dała go inna pani, innemu dziecku...
(pani M. miała potwierdzenie 2 innych dzieci, że stało się tak, jak mówiła jej córeczka).
Pani M. dała jej jednak do zrozumienia, że swoje wie.

Ja rozumiem kary i jak najbardziej jestem za, jeśli dziecko nabroiło.
Ale można je usadzić samotnie na krześle, albo nie pozwolić się bawić, a nie stosować kary cielesne.
Jest wiele różnych, mądrych metod!
Żaden obcy człowiek nie ma prawa bić dziecka! Nawet rodzic nie powinien, a co dopiero pani przedszkolanka...

wtorek, 6 grudnia 2011

Bajka pana M i Stworków

Pani M musi się pochwalić :)
Pan M. i Stworki napisali bajkę dla Ikei..
Zajęli 2 miejsce :)
Nagrodą było stworzenie z niej audiobooka czytanego przez.... MARIETTĘ ŻUKOWSKĄ :)

Znajdziecie tę bajeczkę tutaj:
http://www.pluszakidzieciaki.pl/index.php/bajki/34-pluszaki/bajki?layout=blog
Kliknijcie na Mariettę Żukowską i posłuchajcie (wystarczy wcisnąć play).

Pani M. czeka niecierpliwie na Wasze komentarze... zdradzę, że główny bohater, Owieczkin to ta lalka:

czwartek, 1 grudnia 2011

Kartki pocztowe

Coraz bliżej nasze wyczekiwane Święta..
Pani M. najchętniej już ubrałaby choinkę, poukładała obrusy, gwiazdę betlejemską i inne oznaki Bożego Narodzenia...
Stworki otworzyły dziś pierwsze okienko kalendarza adwentowego.. Szczęśliwe niesamowicie!
Pani M. kupiła kartkę świąteczną i ta liczba pojedyncza wprawiła ją w zadumę...
Kartka dotrze na malutką wioseczkę do cioci Z.
Ciocia jest jak na swój rocznik dobrze wykształcona (ma maturę, mimo przeszło 70 lat), ale w tej swojej chatce żyje trochę jak w innych czasach..
Kiedy pan M. pierwszy raz zobaczył jej domek i to miejsce, zdziwił się, że w dzisiejszych czasach istnieją takie enklawy.
W pozytywnym znaczeniu tego słowa.
Ciocia ma kilkaset metrów do lasu, widok na ogromne pola a wokół niej stoją może ze cztery podobne chatki (no maksymalnie jest ich osiem, jeśli liczyć te od drugiej strony).
Krajobraz przypomina  "Dzieci z Bullerbyn".
Domek cioci to taka "lepianka" trochę. Ma jeden pokoik, kuchnię z przedsionkiem i małą łazieneczkę.
O jakiejkolwiek porze dnia lub nocy odwiedzamy ciocię, jest tam zawsze sterylnie czysto.
Obowiązkowy obrus na stole,
Czas płynie wolno i spokojnie.
Latem można się zrelaksować i przemyśleć swoje sprawy, leżąc na słonecznej łące... ( nie odbijamy za bardzo w prawo, bo stoi tam całkiem solidna obora, wydzielająca specyficzne zapachy),.
Jedynie zimą, gdy pada ostry śnieg, ciocia nie widzi tego, co za oknem, bo biały puch czasem sięga połowy okien.
To do niej zawsze wysyłamy kartki świąteczne, ponieważ nie uznaje sms-ów, mimo, że telefon komórkowy posiada.

I właśnie to był temat rozmyślań pani M.
Tradycja wysyłania kartek zanika.
Przynajmniej w młodszych pokoleniach...
I niestety sama pani M. jej uległa..
Sms szybszy, tańszy (haha), ale taki jakiś mniej ciepły mimo wszystko...

P.S. Nie macie czasem wrażenia, że niektórzy ludzie komentują Wasze wpisy jedynie pod warunkiem, że dostaną komentarz na swoim blogu...(chociaż jest to i tak rzadsze niż na blogach dla dzieci :) )
Pani M. chwilowo ma opóźniony internet i niestety mega dużo pracy, dlatego czyta wszystkich, ale z przyczyn technicznych nie udaje jej się komentować (no zdarzyło się kilka raz, że komentarz przeszedł...ale po kilku minutach dosłownie)....

poniedziałek, 28 listopada 2011

Edukacja

Wczoraj Pani M. przysypiała na wykładzie.
Wcale nie dlatego, że był nudny.
Powodem było raczej oglądanie czwartej części znanej wampirowej sagi (zlinczujcie mnie za zainteresowanie obrazami tak zwanej "niskiej kultury" i literaturą dla nabuzowanych hormonami nastolatek, ale ja nic na to nie poradzę...).
Oczywiście pani M. zaprzecza podobnym stwierdzeniom, ale godzina zaśnięcia (coś ok 1 w nocy) mówi sama za siebie.
W każdym razie w niedzielny poranek, siedząc sobie w krzywej ławce, próbowała robić wszystko, by powieki jej nie opadły.
Nawet przez chwilę wyobrażała sobie jaki to byłby wstyd, gdyby tak nagle zachrapała, z ciężkim plaśnięciem opadając na tę ławkę...
Ale nawet tak drastyczne wizualizacje zdawały się nie pomagać...
Dopiero, gdy pani zaczęła mówić coś o oczach cielątka, pani M., myśląc, że to o niej, włączyła swój zmysł słuchu...

Temat dotyczył jednak kogoś innego (Dziękaś Ci Boże).
Jakiejś nieokreślonej studentki, która miała sama 5 i 6 w liceum.
Podobnie na uczelni, same wysokie oceny.
Tymczasem trafiła na egzaminatora, który nie odpytywał wyuczonych formułek.
Jego pytania były z cyklu "na myślenie".
I tu pojawiły się oczy cielątka, które to myśleć chyba nie potrafiło.
Całe swe edukacyjne życie spędzając na zdobywaniu procentów, bo to najważniejsze.
Nauka według ścisłej formy egzaminacyjnej...
Doskonały sposób na najlepsze liceum, a potem studia.
Bo liczą się cyfry, czym bliższe setce, tym lepsze....

Pani wykładowczyni nie pozwoliła dziewczynie zdać egzaminu (wredna jędza....? ).
Mimo, że potrafiła z dokładnością komputera odtworzyć wszystkie wykłady.
Kazała jej nauczyć się... myślenia i wtedy wrócić.

Ta historia stała się przyczynkiem do dalszej dyskusji.
Dyskusji o polskiej edukacji, wciąż tragicznie encyklopedycznej, nastawionej na odtwórczość...
A potem ucząc się angielskiego, osiągając wymarzone 100%, człowiek jedzie do Anglii i ani be ani ce..
Bo komunikatywnego porozumiewania się nie uczyli..
I wbrew pozorom to nie zawsze wina nauczycieli..
Oni tez mają normy, tabele i wszystkie inne parametry ukryte w cyfrach i procentach...
A uczeń jak chce się dostać na prestiżowy kierunek ma sobie wbijać do głowy sterty formułek i konstrukcji, które na pewno pojawią się na egzaminie.
Bo uczymy się pod egzamin, nie po to, by tę wiedzę wykorzystać....

Stosunkowo niedawno pani M. dowiedziała się, że w Anglii, w odpowiedniku naszego liceum, wybierasz sobie 3 przedmioty.
Te, którymi jesteś zainteresowany.
I nie musisz mieć czerwonego paska z kilkunastu nudnych rzeczy.
Wystarczy, że CZYMŚ się interesujesz a będziesz mógł pogłębiać swą wiedzę....

Pani M. niestety wpadła w system polskiej edukacji nie raz....
Poddała się jej bez namysłu..
I dziś żałuje..
Bo ten, kto jest dobry z wszystkiego, nie znajdzie czasu, by zainteresować się czymś tak naprawdę..
By rozwijać swoje pasje...
Dlatego dopiero teraz z czystym sumieniem stwierdza, że to co kocha i do czego ma wielkie serce to zawsze był, jest i będzie angielski.
I gdyby cofnęła czas, odrzuciła swoje uprzedzenia, byłaby dziś znacznie dalej w tej swojej pasji..
Ale jest jak jest i lepiej późno niż wcale... :)

niedziela, 20 listopada 2011

Bizi..bizi.....

Pani M ma się całkiem dobrze...
a świadczy o tym najlepiej fakt, że w piątek kupiła sobie kawał ciacha bezowego od Sowy, a przez weekend próbowała nawet spreparować jego kopię....
W obu przypadkach zajadała się tortami aż miło...
Także czuje się lepiej, z pewnością.

Tylko niestety ma tyle spraw naraz ( nauka, poniedziałkowy test Stworka Starszego, goście, wizyta z Młodszym Stworem u alergologa i wiele wiele innych), że zaniedbuje podczytywanie swoich ulubionych Bloggerów.. a co za tym idzie, nie może też wyrażać własnych przemyśleń na poruszane przez nich tematy..
Ale jeśli w najbliższą sobotę poradzi sobie z metodami nauczania, na pewno powróci do świata wirtualnych dyskusji tak na 100%.... albo przynajmniej na 75% (bo nie ma co przesadzać z obietnicami ;)  )

Póki co pozdrawia wszystkich ciepło zza swego ciemnobrązowego stołu (nie muszę mówić, że z Ikei) i wraca do rzeczywistości, bo Stworki nie mają ochoty zasnąć....

czwartek, 17 listopada 2011

Szlachetne zdrowie...

... nikt się nie dowie jak smakujesz... aż się popsujesz...
W poniedziałek pani M. ugotowała groch z kapustą.
Wyszedł znakomity... prawie taki, jak u babci G.
Podzieliła go na dwie części. Jedna poszła do zamrażalki, a druga została w garnku...
Potem o nim zapomniała i tak całą noc przeleżał sobie na piecyku...
Rano zachciało się jej spróbować wigilijnego właściwie dania..
Zjadła dwa talerze..
No i wieczorem zaczęły się nudności...
Wczoraj się nasiliły....
Pani M. nie mogła jeść przez cały dzień a wieczorem była tak słaba, że pan M. musiał sobie radzić sam z zapędzeniem Stworków do mycia i spania..

Jaki jest morał z tej bajki?
Człowiek docenia zdrowie dopiero, gdy coś się dzieje...
Pani M. chciała wczoraj zjeść bułeczkę choćby z dżemem...
Nie mogła...
A normalnie grymasi, że to może szynka i pomidor i na to majonez...
Nie wspomnę o tym, że od weekendu chodzi za nią tort bezowo-orzechowy od Sowy (nie czuję, że rymuję :) )
Ech! Dzisiaj będzie uważna... tylko naturalny jogurt, chlebek z masłem i gotowane mięso...

wtorek, 15 listopada 2011

Pośmiertny konflikt...

W niedzielę o godzinie 12.00 pani M. razem z panem M. i Stworkami zasiadła sobie na jednym z drewnianych krzeseł, w jednym z wielu podobnych budynków w Ł.
Budynek jest średniej wielkości, ma mnóstwo figurek, witraży i innych dodatków charakterystycznych dla kościelnych wnętrz.
Stworek mniejszy z ogromnym zaangażowaniem demonstrował swoje umiejętności taneczne i aktorskie, podczas gdy starsza latorośl z grzecznie złożonymi rączkami patrzyła prosto w księdza...
Sytuacja miała się diametralnie zmienić po jakichś dwudziestu minutach, kiedy zaczęło się kazanie.
I jak to często na typowo dziecięcych mszach bywa zaczęto... czytać list od biskupa czy innej ważnej osobistości.
Stworek Mniejszy zwisał głową w dół na kolanach matki, a ten Starszy z zainteresowaniem rysował palcem wzory na kościelnej posadzce...
Pani M. już miała się wyłączyć, gdy usłyszała temat listu.. kremacja...
Nastawiła uszu, bo od zawsze powtarzała, że po śmierci ma być spalona (to jedyna szansa, ze nie pochowają jej żywcem przez przypadek.. tak.. śmiejcie się...).
Tymczasem dowiedziała się, że takie akcje nie powinny mieć miejsca w naszym katolickim Kościele, chyba, że ktoś zmarł zagranicą i to najprostsza metoda przewiezienia "ciała".
Dlaczego to nie jest mile widziane?
Bo ciało ma symboliczny wymiar i mamy jej od momentu pierwszego wdechu, a nawet wcześniej.
Dlatego powinniśmy zachować tradycję i nie pozwolić, by zanikało stawianie nagrobków, budowanie cmentarzy itd..
Ja się pytam jaki jest problem z pochowaniem urny z prochami i postawieniem na tym normalnego pomnika?
Dla mnie żaden..
A co byłabym spokojniejsza!
Ksiądz czytał też, że jeśli ktoś mimo wszystko się zdecyduje, to muszą być odprawione jakieś dwa obrzędy.. Szczegółów nie znam..

Ja mimo wszystko zdania nie zmieniam.
Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.. dosłownie...



P.S. Zapraszam na pyszne ciacho. TUTAJ

sobota, 12 listopada 2011

Zwyczaje

Kiedy pani M. po raz pierwszy (a właściwie drugi, ale za pierwszym razem to niewiele widziała.. więc się nie liczy) odwiedziła miasto na Ł., uderzyła ją szarość, zaniedbane budynki i jakiś taki "smutny" klimat...
Później zauważyła dziwne rzeczy, charakterystyczne dla mieszkańców tego miasta.
Między innymi kraty w większości mieszkań parterowych...
Niedawno odkryła również, że mają oni pewien irytujący zwyczaj...
Parkowanie na połowie pasa....

Nie żeby pani M. była jakimś wytrawnym kierowcą, czy nie daj Bóg "parkowaczem", ale nawet dla niej, drogowego laika, takie rzeczy są nie do zaakceptowania...
Już tłumaczę jak to wygląda...
Ulica dwupasmowa, jedziesz sobie spokojnie prawym pasem a tu nagle przed Tobą pojawia się auto, którego 3/4 wychodzi na Twój tor... A przed nim stoją sobie grzecznie jeszcze ze dwa takie egzemplarze..
I bądź tu człowieku oazą spokoju, gdy spieszysz się po dziecko do szkoły, na przeciwko jedzie kilkanaście samochodów, a ty czekasz jak taki dureń, aż będziesz mógł wyminąć zaparkowane graty..
Grrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr

Tak dzieje się nie tylko na jakichś pobocznych ulicach, ale również na jednej  z głównych, często uczęszczanych tras...
Pani M. jest raczej cierpliwa i spokojna, ale co się nawrzeszczy wewnętrznie, co naprzeklina.... Szczególnie, gdy Stworek mniejszy opóźnia wyjście po brata i na dojazd maja znacznie mniej niż powinny...
Na koniec, by dać upust swojemu oburzeniu pani M. opowie ciekawszą historię...

Auto firmy W. mknie po wspomnianej już dwupasmówce, a tu nagle korek..
Ok. Trzeba czekać, zero nerwów, nucimy "Moves like Jagger"... Jedno auto rusza, następne i oczom pani M. ukazuje się ogromna machina marki BMW, obowiązkowo czarna. Światła sygnalizują, że coś się wydarzyło..
No, każdemu się może zdarzyć...
Po kilku sekundach z auta wychodzi pani na niebotycznych obcasach, przechodzi przez ulicę i całuje jakiegoś pana w policzek.
Pani M. nadal grzecznie patrzy, kiedy uda się jej wyminąć czarne cacko.
W tak zwanym międzyczasie jednym okiem spogląda w stronę pani, która w tymże momencie, trzymając mężczyznę za rękę wraca do auta..
On zajmuje miejsce kierowcy i jakby nigdy nic wyłącza światła alarmowe, a następnie rusza z gracja...
Pani M. zagotowała się w środku, bo dotarło do niej, że baba zrobiła sobie postój na środku ulicy tylko po to, by zamienić się miejscami ze swoim kimśtam.....
i znowu grrrrrrrrrrrrrrrrrrrr

czwartek, 27 października 2011

NFZ

Kiedyś już był podobny temat.
Temat naszej kochanej służby zdrowia...

Stworek mniejszy ma problemy z alergiami.. Bywają okresy, że nagle kurczą się jej oskrzela mimo, że jakichś dodatkowych objawów choroby brak...
Tak też było i teraz.. niby nic ale jakiś taki kaszel nocny..
No to pani M. pognała do przychodni..
Dosłownie POGNAŁA, bo wiedziała, że jeśli nie stawi się tam przed 7.30, nie dostanie się do lekarza.
7.25 już stała w holu i była ... siódma...
Dacie wiarę???? W dzisiejszych czasach trzeba wcześnie rano zapisać się na wizytę, bo telefonicznie się nie da..
No chyba, że w każdy czwartek, po 16..
Niestety pani M. nie posiadła jeszcze zdolności jasnowidzenia i nie jest w stanie założyć, że jej dzieci np. w środę będą miały objawy ospy itp...
W każdym razie ponad pół godziny kwitła w poczekalni, by potem z wielce obrażoną panią w rejestracji znaleźć termin spotkania...
14.40.. proszę bardzo...
14.30 pani M i Stworek nr 2 siedziały sobie przed drzwiami pani doktor w nadziei, że opóźnienie się nie zwiększy i zdążą odebrać ze szkoły Starszego Stwora...
Tymczasem zjawiła się pani w białym kitlu i gdy tylko pacjent opuścił gabinet, po prostu do niego weszła..
No tak.. układy i układziki...
Szkoda, że pani M. nie wzięła jakiegoś białego fartucha, może wtedy udałoby się jej wejść w odpowiednim czasie...
W każdym razie stworkowa matka już klęła w duchu panią pielęgniarkę, gdy nagle przed tymi samymi drzwiami ukazały się dwie nowe postaci w bieli..
No tego było za wiele...
Pani M. grzecznie zapytała czy państwo mają zamiar wejść, bo ona czeka i się spieszy niezwykle...
Sądziła, że ta delikatna aluzja wypłoszy pielgrzymkę...
Oczywiście się myliła...
Pani spojrzała na nią spode łba i powiedziała, że ona musi z wynikami i to jest pilne. A zajmie sekundeczkę...
Sekundeczka przeszła w 10 minut a przekleństwa w głowie pani M. przybierały coraz większy format...
W końcu udało się jej wejść...
Ale już po chwili, gdy Stworek Mniejszy łaskawie ukazał swoje chude ciałko, weszła pani z rejestracji..
Załatwiać prywatne sprawy..
Półnagi Stwór tracił już cierpliwość, a poza tym zaczęło mu być zimno, bo pani doktor miała otwarte okna..
Gdyby to była kreskówka z uszu pani M. leciałaby para.. Ale liczyła do 10 w głowie i czekała dalej...
W końcu Młodsza została zbadana, nie stwierdzono infekcji wirusowej...

I co przeżyły.. to ich :)

środa, 26 października 2011

Sława...


Synonim seksu, kobiecości i spełnienia zawodowego. Marilyn Monroe... a właściwie  Norma Jeane Mortenson. 
Miała wszystko, osiągnęła ogromny sukces. Była sławna i rozpoznawalna na całym świecie.
Wróżono jej jeszcze większą popularność...
Ale w wieku 36 lat zmarła. Prawdopodobnie było to przedawkowanie leków, od których była silnie uzależniona. O recepty prosiła jednocześnie dwóch lekarzy, którzy byli przekonani, że są na dobrej drodze, by ją wyleczyć z lekomanii...
Jednak są teorie twierdzące, że wykorzystano jej uzależnienie, by upozorować samobójstwo...



Król popu. Był żywą legendą. jego utwory są zawsze świeże i "modne". Niewiarygodnie bogaty i znany na całym świecie. A mimo to nieszczęśliwy, pogubiony, uzależniony od bardzo silnych leków, stosowanych przy operacjach.. Wymuszał je na wielu lekarzach, nie tylko na swoim lekarzu prowadzącym...
Zmarł po przedawkowaniu jednego z nich...


Britney Spears.. Utalentowana, szybko odniosła sukces, kochały ją nastolatki (i nie tylko) na całym świecie. Założyła rodzinę, urodziła dzieci.. a potem zwariowała. Ćpała, urządzała nieprzyzwoite imprezy, zaczęła rujnować swoją karierę a nawet straciła prawa rodzicielskie..
Z synonimu sukcesu stała się symbolem upadku...
CO z nią będzie.. nie wiadomo...



Niepowtarzalny głos, chwytające za serce utwory.. Fenomen muzyczny naszych czasów... Sukces ją zaskoczył, bo spadł nagle i całkowicie ją przytłoczył.. Amy Winehouse. Znakomita artystka.. niezwykle nieszczęśliwy człowiek..
Najprawdopodobniej przedawkowała narkotyki... Jej śmierć nie była dużym zaskoczeniem, ale wielu ludzi bardzo przezyło fakt, że niczego już nie napisze.. nie zaśpiewa...



Lista sławnych osób, których przerósł sukces jest długa...
I właściwie ciężko stwierdzić, czy przygniotła ich popularność, nie dali rady..
Czy może mieli problemy ze sobą już wcześniej, a wejście w centrum zainteresowania, w ciągłą obecność kamer, po prostu ich przerosło...
Jedno jest pewne, jeśli tak smakuje sława, to chyba lepiej być szarym, zwykłym człowiekiem...

wtorek, 25 października 2011

Dzień narzekania..

Jak w tytule.. Ponarzekamy..
Ale nie na kraj, którego pani M .właściwie nie lubi za bardzo (szczególnie polityki, zerowego wsparcia dla rodzin i zacofanego myślenia)...
Nie na męża, bo... jest grzeczny :)
Ani na dzieci, które sprawiają, że się uśmiecha...

Ponarzeka na prasowanie i sprzątanie, których to serdecznie nie cierpi..
I co z tego? Przecież może nie robić...
Hmmm... byłoby super, ale się nie da.
Bo problem jest taki, że pani M. uwielbia mieć czysty dom i wyprasowane ubrania.
Dlatego z bólem serca codziennie ogarnia domostwo..
Z prasowaniem nie jest już tak systematycznie...

W sypialni, przy ścianie stoi sobie drewniana skrzynia, której celem życia jest... ukrywanie wypranych rzeczy.
Póki co spełnia się w tej roli doskonale.. ba.. nawet daje znaki, że należałoby stanąć przy desce..
Czasem musi to robić buntowniczo i agresywnie, żeby pani M. przestała udawać, że nie widzi...
W takim momencie the lady of the house czy chce czy nie zaczyna swoją Syzyfową pracę.
Bo czy nie jest to właśnie taka praca?
Co wyprasujesz, już wyjmujesz z pralki...

Dlatego wielkim marzeniem pani M. jest maszyna do prasowania..
I wierzy głęboko, że skoro ktoś wymyślił zmywarkę, to ktoś inny skonstruuje samoobsługową prasowalnię..
Ech...

poniedziałek, 24 października 2011

Co z tymi ludźmi?

Dlaczego tak jest, że spotykając ludzi od razu segregujemy ich, zupełnie bezwiednie, na takich, którzy mogą być nam bliscy i tych, którzy nigdy nie będą?
Czasami jedna wypowiedź sprawia, że czujemy takie rzeczy.
A później okazuje się, że możemy z tą osobą przegadać trzy godziny i wciąż znajdą się nowe tematy.
Tymczasem inny człowiek, mimo, że miły i sympatyczny, sprawia, że po kilkunastu minutach panuje krępująca cisza.
Jak to jest skonstruowane?
Przecież nie chodzi tylko o podobne poglądy.
Może jakaś niewerbalna komunikacja? Podświadoma? Nieświadoma?

sobota, 22 października 2011

Obcokrajowiec

Stworek Starszy przybył ostatnio do domu z wieścią, że w klasie jest "NOWY".
Niby fajny, bo dobrze gra w piłkę, ale szkoda, że to nie dziewczyna właściwie...
Gdyby to była dziewczyna to chłopacy już by nie wychodzili ostatni po WF-ie, bo jest ich za dużo i dlatego dłużej się ubierają..
A tak w ogóle to ten "NOWY" jest mały, dosyć ciemnawy i mieszkał w Anglii.
Jest obcokrajowcem.

Pani M. wyraziła swoją radość, że nowy kolega, nowa szansa na fajną znajomośc, że skoro mieszkał w Anglii to im pomoże w nauce języka itp. itd.
Dwa dni później mama Stworka wdała się w rozmowę z mamą Najbardziej Rozrabiającego Chłopca w klasie (nie że to komuś przeszkadza! wręcz przeciwnie, M. przecież opowiada najlesze dowcipy! To pani się trochę go czepia). Podczas rozmowy podjęły temat "NOWEGO". I okazało zię, że chłopiec jest jednak z Francji, nie Anglii (pani M. zrzuciła pomyłkę Stworka na karb młodego wieku oczywiście).
Za chwilę w szatni pojawiła się kolejna mama. Mama Grzecznego Kubusia .
Na wstępie zapytała czy wiemy o nowym uczniu i bardzo podnieconym głosem opowiedziała, że rozmawiała ze swoim synkiem (Grzecznym Kubusiem) i namawiała go do bliższego poznania chłopca. W końcu przyjechał z Afryki (?????).. Hmmmmmm...
Dzwonek.
Zza ściany słychać tupot pierwszakowych stóp. Wyłania się pani wychowawczyni, a tuż za nią mały, bardzo ciemny chłopiec z czarnymi jak węgle oczami. Na Afrykanina nie wygląda... Francuz? A może Anglik? Tyle tam Hindusów i innych Turków... Ale pani  M. coś nie pasowało. Chłopiec wyglądał zbyt polsko... czy jakoś tak...
Nagle zauważyła długą, czarną spódnicę, ciemne, długie włosy i dużo złotej biżuterii. Piękna Cyganka podeszła do chłopca i pocałowała go w czoło..
"Nowy" jest Cyganem. Mieszka tuż przy szkole. Od zawsze.

Pomyłka chłopców była poniekąd sprawką pani higienistki, która powiedziała im, że Andrzej jest Cyganem..
Dla pierwszaków Cygan to obcokrajowiec.. a więc Francuz, Anglik, a skoro ciemny to równie dobrze mieszkaniec Afryki...

Miłego weekendu!

P.S. Jeśli ktoś ma ochotę na moje gotowanie to zapraszam. Adres po prawej...

piątek, 21 października 2011

Mam marzenie :)

Mgła gęsta jak śmietana kremówka..
Szkoda, że nie tak smaczna...
Przez okno na ostatnim piętrze nic nie widać.
W głowie pani M. wiele trudnych tematów.
Chciałaby dać sobie z nimi radę, ale czasem jest chyba na to za mało odważna....

Są między nimi i miłe rzeczy...
Szczególnie jedna, zaszczepiona przez zaprzyjaźnioną blogowiczkę..
Marzenie o Stonehaven...
Od kiedy pani M je zobaczyła, straciła głowę i chciałaby zobaczyć na własne oczy...


A teraz posłuchajcie  oryginału i coveru 



środa, 19 października 2011

OCTOMOM


Zapewne wielu z Was zna historię Nadii Suleman, matki ośmioraczków..
Jeśli nie, krótkie streszczenie:
Kobieta twierdzi, że zawsze pragnęła mieć dużą rodzinę, ponieważ sama była jedynaczką.
W związku z tym zaczęła rodzić kolejne dzieci, wszystkie poprzez metodę in vitro.
Pierwsze z nich urodziła w roku 2001 i tak do roku 2007 miała ich już sześcioro.
Mogłoby to nikogo nie zdziwić, gdyby nie fakt, że Nadya nie miała ani pracy, ani domu ani nawet męża.
We wszystkim pomagała jej mama.
I nagle okazało się, że Suleman znowu spodziewa się narodzin... ośmioraczków.
Jak sama potem tłumaczyła, chciała, by wszczepiono jej wszystkie pozostałe embriony, by ich nie zniszczyć.
Komórek było sześć,ale z dwóch z nich powstały bliźniaki.
I tak kobieta stała się mamą czternaściorga dzieci.... ku przerażeniu własnej matki...

Można zrozumieć, że ktoś bardzo kocha dzieci i chce mieć ich więcej niż standardową dwójkę...
Ale wystarczy obejrzeć choćby jeden z wywiadów z Octomom, by utwierdzić się w przekonaniu, że jest to osoba niestabilna psychicznie.
Dodatkowo ewidentnie szukająca "sławy" i popularności.
Oczywiście zaprzecza podobnym opiniom, ale.. jak wytłumaczyć wpuszczenie do domu tłumu paparazzich, gdy przywiozła pierwszą parę ośmioraczków...
A po kilku miesiącach zdecydowała się na własne reality show...

Jako mama dwójki dzieci, pani M. zastanawia się także nad takimi praktycznymi rzeczami, jak na przykład nakarmienie czternaściorga dzieci w podobnym czasie. Przecież już z jednym niemowlakiem ma się kłopot, a co dopiero z ośmiorgiem maleństw..
A starsze dzieci? Zapewne potrzebują wsparcia, przytulenia... czasu po prostu...
Co z tego, że pani wynajęła cztery nianie?
Chciała być mamą podobno.. a ciężko jest być dobrą mamą, gdy ma się tyle pociech naraz..
Jest to trudne i psychicznie i fizycznie. Nie wspomnę o aspektach finansowych...

Ale Nadya Suleman chyba nie ma zamiaru się tym przejmować...
Najważniejsze są dla niej dwie rzeczy.. by być sławną i jak najbardziej upodobnić się do Angeliny Jolie....

poniedziałek, 17 października 2011

O profesjach...

Mnóstwo ludzi, szczególnie młodych, przestaje chodzić do Kościoła.
Mówią, że wierzą, ale nie praktykują.
Nie podoba im się kazanie, zbieranie datków i oczywiście KSIĄDZ.

Gdyby pani M. patrzyła na księży, też pewnie przestałaby poszukiwać sensu coniedzielnej mszy.
Ale ona wychodzi z założenia, że to przecież zawód, jak każdy inny.
Ktoś chce być nauczycielem, lekarzem, górnikiem a inny... księdzem po prostu.
Dlatego na 100 księży może 10 ma prawdziwe powołanie.
Wtedy potrafią zarazić innych swoją pasją, ufnością, prawdziwą wiarą. A bycie duchownym to sens ich życia.
Jeśli w to wątpicie, to zapewne nie spotkaliście w swoim życiu takiej osoby (osobiście.. bo Jan Paweł II to sztandarowy przykład i wszyscy go znacie).
Pani M. oczywiście miała to szczęście, by spotkać księdza z ogromnym zapałem, ale nastawionego także na ludzi. Ksiądz Ryszard przyciągał zarówno nastolatków, jak i przysłowiowe "moherowe babcie".

Podobnie jest i w innych profesjach.
Ilu spotkaliście nauczycieli z powołaniem?
Albo lekarzy, którzy nie siedzą za karę w przychodni?
No właśnie....

Dlatego tłumaczenie, że moje niechodzenie do Kościoła to wina księdza jest kłamstwem.
Nie chodzę, bo: jestem leniwy, znudzony, mam inne plany lub po prostu zgubiłem sens swojej wiary...

piątek, 14 października 2011

Emocje/hormony...

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!
Są czasem takie dni, że człowiek jest WŚCIEKŁY!!!
Tak po prostu... powodów nie ma, ale za to jest ogromna ochota by czymś rzucić..
Aż się gotuje w środku i trzeba nie lada wysiłku, by nie wyładować się na biednych Stworkach, czy panu M.
I jakoś tak dzieje się to zazwyczaj tydzień przed  wiadomymi dniami...
Pani M. jest zła na siebie, że nie panuje nad tym, nie ma żadnej kontroli.
Stara się wyżyć na niewinnej fasolce i kiełbasce z pomidorami.
Co tam! Wyjdzie przynajmniej danie po bretońsku, jakaś korzyść....

czwartek, 13 października 2011

Kobiety w chustkach


Każdy widział w swoim życiu muzułmankę.
Czasem nie noszą chustek, więc mogliśmy się nawet nie zorientować.
Ale pani M. ma to szczęście, że jedna z nich jest jej bardzo dobrą koleżanką.
Poznały się kilka miesięcy temu i od razu przypadły sobie do gustu.
Pani M. zamęcza ją często milionem pytań dotyczących różnic religijnych, obyczajowych i kulturowych.

Jednym z typowych pytań był powód noszenia chustki i długich ubrań.
Oczywiście powszechnie wiadomo, że ma ona chronić kobietę przed spojrzeniem mężczyzn.
A dokładniej mówiąc (tłumaczenie koleżanki)...
Mężczyźni to wzrokowcy.
Gdy widzą ładnie ubraną kobietę (nie wyzywająco) ich wyobraźnia czasem dostarcza różnych, "ciekawych " obrazków.
Jest im obojętna konkretna kobieta, ale spodoba im się np. lekki dekolt, zgrabne nogi, długie włosy itd...
Strój zakrywający włosy, ręce (w tym nadgarstki) i całe nogi uniemożliwia to.
W ten sposób chroni kobietę, a także jej męża, który jako jedyny ma dostęp do całego piękna swojej żony.

Ok. Pani M. stwierdziła, że ma to sens itd.. ale w takim razie niech mężczyźni również zaniechają noszenia krótkich spodenek czy koszulek..
Bo jedną z rzeczy, która najbardziej ją drażniła np. w Londynie był taki oto widok:
30 stopni ciepła, upał. Idzie facet, muzułmanin, zazwyczaj spasiony, ubrany w białe przewiewne szorty i koszulkę.
Za nim drepcze opatulona w CZARNE szaty kobieta z zakrytymi włosami lub (czasem) i twarzą,, Pod szatą widać jeansy i adidasy..
Masakra.. Na sam widok chce się ją wrzucić do basenu z zimną wodą, by odetchnęła.

Koleżanka odpowiedziała pytaniem:
-A czy Ty patrząc na faceta masz jakieś "brudne " myśli, bo np. podobają Ci się jego dłonie, nogi, włosy...
No i tu pani M. skapitulowała... nigdy nie patrzy na mężczyzn w ten sposób...

A jeśli ktoś ma jeszcze ochotę:
Dlaczego muzułmanki noszą chusty?

"O proroku! Powiedz swoim żonom i swoim córkom, i kobietom wierzących, aby się
szczelnie zakrywały swoimi okryciami. To jest najodpowiedniejszy sposób, aby
były poznawane, a nie były obrażane".

To jeden z wersetów Koranu służących teologom muzułmańskim do określenia miary
przyzwoitości kobiecego stroju. Większość jest zdania, iż kobieta musi
zasłaniać włosy, nosząc chustę (hidżab), oraz że ubranie nie powinno ukazywać
kształtów ciała.

Ponieważ Koran nie mówi wprost o elementach ubioru kobiety, podstawą do
ustalenia szczegółów stroju pobożnej muzułmanki stały się hadisy - opowieści o
życiu Mahometa i przekazy jego wypowiedzi. Jeden z nich mówi: "Gdy do Proroka
przyszła Asma, córka Abu Bakra, Prorok rzekł do niej: Asmo, gdy kobieta
dojrzeje, nie powinna ukazywać więcej niż tyle - następnie Prorok wskazał na
swą twarz i dłonie".

Stąd tradycyjni teolodzy obstają przy nakazie zasłaniania całego ciała oprócz
twarzy i dłoni; niektórzy jednak doszukiwali się nakazu okrywania również
twarzy, dłoni i stóp. Dostosowanie się kobiet do nakazów teologów i prawników
muzułmańskich zależało w dużym stopniu od ich pozycji społecznej,
wykształcenia, od epoki, w której żyły, polityki państwa, a nawet od czynników
ekonomicznych. Symboliczny akt wrzucenia hidżabu do morza, dokonany przez
egipską feministkę Hudę Szarawi w 1923 r., potwierdza zależność między
emancypacją kobiet arabskich a ich ubiorem.


źródło: gazeta.pl, rps na podstawie arabia.pl

środa, 12 października 2011

Miasto na Ł.

Jeśli ktoś miałby ochotę na śniadanie, nic łatwiejszego.
Wystarczy zapukać pod numer 18.
Korytarzem w lewo.
Pani M. zaprasza do stołu.
Na co macie ochotę?

"The lady of the house" (jak mawia Mrs. Bucket z popularnego kiedyś serialu) siedzi sobie grzecznie wcinając kanapki.
Nie ma więc żadnego problemu,  by do niej dołączyć.

Kiedy 10 miesięcy temu państwo M. przeprowadzali się do miasta na Ł., nie mieli pojęcia, że zostaną tutaj tak długo.
Nie wiedzieli również, że mimo ogromnej niechęci do tej miejscowości, oswoją ją i zaakceptują.
Oczywiście nie totalnie, ale jednak.
Ich niewiedza dotyczyła także sąsiadów.
W ten pierwszy, zimowy wieczór, nie mogli przecież zauważyć, że 30% ich osiedla to Hindusi, a także Turcy i Azjaci...
Jest bardzo kolorowo.
Szczególnie wyraźnie dało się to zauważyć na placu zabaw.
Chwilami więcej było dzieci ciemnoskórych niż białych.
Nikomu to jednak nie przeszkadza.. no prawie nikomu, bo wyjątki się znajdą.
Na pewno nie przeszkadza to pani M., która uważa, że nic lepszego  nie mogło się przydarzyć jej dzieciom i jej samej.
Stworki uczą się tolerancji, traktowania wszystkich tak samo i słuchania innego języka.
Pani M. natomiast może podszlifować swój angielski i dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy o innych kulturach.
Na przykład to, dlaczego Hinduski noszą na czole, przy włosach, taką "kropkę"z henny..
Oznacza ona, że dana kobieta jest mężatką. Codziennie rano jej mąż robi ten znak, całując ją przy tym i wyznając miłość...
Piękne, prawda?
Jest wiele równie ciekawych faktów.. dlatego jeszcze raz rozważcie zaproszenie na śniadanie :)


poniedziałek, 10 października 2011

Inaczej zorientowany fryzjer...

Kilka miesięcy temu pani M. wspominała o niecodziennym spotkaniu.
Było to dokładnie w Święta Wielkanocne.
Dzięki Stworkowi Starszemu i jego koledze poznała świetnych ludzi.
Mimo, że ich pierwszy, wspólny wieczór był całkowicie spontaniczny i nieoczekiwany, udało im się nawiązać bardzo dobre relacje.

Państwo J. mieszkają w bloku obok.
W związku z tym niemal całe wakacje dzieciaki miały okazję razem pobiegać, a mamy... bliżej się poznać.
Efekt był taki, że pani M i pani J. strasznie się polubiły.
Okazało się, że mają wiele wspólnych zainteresowań i podobne poglądy na pewne sprawy.
I to właśnie pani J namówiła panią M. na wizytę u fryzjera...

Co w tym nadzwyczajnego?
Kobiety chodzą przecież w takie miejsca i to często.
(no... pani M. to wyjątek, bo bardzo nie lubi i była tam może z 7 razy w życiu)
Otóż nadzwyczajne  było to, że wizyta u TAKIEGO fryzjera była marzeniem pani M.
No w pewnym sensie.. marzenie to może za duże słowo...

Salon wyglądał jak wiele innych.
Zadbane, jasne pomieszczenie z ciekawymi lampami.
Telewizor, kanapa, wieszak, lada (recepcja?) a za nią dwóch panów...
Obaj z tlenionymi, nowocześnie obciętymi włosami.
Dopasowane spodnie, stylowe sweterki i diamentowy kolczyk w uchu jednego z nich..
Całość była tak stereotypowa, tak bardzo jednoznaczna, że nawet jeśli ktoś nie wiedział, domyślił się, że panowie reprezentują inną orientację seksualną.
Pani M. zawsze chciała spotkać takiego fryzjera, bo uległa powszechnie panującemu przekonaniu, że ktoś taki jest obiektywny, uzdolniony i bardzo dobrze zna kobiety..

Wszystkie te rzeczy sprawiły, że nowa klientka miała bardzo duże oczekiwania i nadzieje.
Tym bardziej, że zawsze, gdy  postanawia podciąć włosy jest czesana w ten sam sposób...

Niestety tym razem było tak samo.. może tylko trochę mocniej skrócono jej włosy :(
Dlatego mimo, że wszystko wygląda poprawnie/ładnie pani M. jest rozczarowana...

..................................................................................................................................................

Muzyczka z moich szkolnych jeszcze lat....

sobota, 8 października 2011

O babci, rybach głębinowych i maślankowej nucie...

Bardzo dawno nie było tu opowieści o babci G.
Widziały się ostatnio latem.
Babcia niestety jest już coraz starsza, a co za tym idzie, coraz słabsza.
Chociaż gdzieś tam, w jej oczach, tli się jeszcze cień dawnej energii...
Zawsze, gdy pani M. odwiedza rodziców, ona czeka na nią z charakterystycznym dla siebie ciepłym uśmiechem.
Na powitanie serwuje zazwyczaj nieco przekręcone imię swojej wnuczki. W miejsce literki "i" wstawia bowiem "y".
Może kogoś to drażni, ale pani M. rozczula się za każdym razem...

Babcia G. czasami patrzy na swoje prawnuki i kiwa głową ze zdziwienia.
Dziwi ją jak wiele umieją, jakie znają słowa i że na przykład obsługa komputera nie sprawia im wielkich trudności (nie są wcale wyedukowane w tej kwestii, ale dla babci to, że potrafią pokolorować coś na laptopie, albo pograć w węża, to coś nie do pojęcia).
Babcia G. bardzo lubi dowiadywać się nowych rzeczy, dlatego często ogląda z dziećmi np. atlas stworzeń morskich.
Za pierwszym razem, gdy zobaczyła te wszystkie straszne ryby głębinowe, powiedziała, że nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić, jak wielkie postępy zrobił świat. Kiedyś znano przecież jakieś typowe okazy. Tylko ludzie wykształceni w tym względzie, potrafiliby wymienić takie stwory.
Dziś, dzieci mają je w książeczkach z obrazkami...

Z innej beczki...
Nieustannie budzi jej zaskoczenie ilość ubrań Stworków.
Nie sądzę, by była one jakieś wielka.
Jest przeciętna, zupełnie w normie...
Ale babcia G. patrząc na nasze ogromne torby opowiada mi jak to było, gdy ona miała małe dzieci.
Gdy jechała/ szła (ok 8km) do swoich teściów na kilka dni... brała ze sobą jakieś dwa tobołki. Na tyle małe, by się bardzo nie zmęczyć,. Tych ubrań miało starczyć dla... 4 dzieci i dla niej...
Nie miała kilkunastu par śpioszków, kaftaników. Nie wspomnę już nawet o bucikach czy czapkach.

Pani M. łapie się za głowę, gdy to słyszy i wyobrazi sobie dodatkowo, że w tamtych czasach nie było przecież pralek.. A ona narzeka, że musi wcisnąć dwa guziki na swojej maszynie piorącej..
Co tu dużo mówić...  Dzielna babcia!


A tak dla odmiany przepis na dość zdrową maślankę owocową własnej roboty....

MAŚLANKA KUBUSIA

1l maślanki naturalnej
3 łyżki ulubionego dżemu lub wybrane mrożone owoce
cukier waniliowy
(można dodać zwykły dodatkowo, ale ja nie lubię)
Miksujemy blenderem lub innym przyrządem mieszającym...
Pychota!!

piątek, 7 października 2011

Drzewko

Gdy z ciepłej jesieni robi się mokra jesień...
Kiedy temperatury stają się coraz niższe...
Pani M. zaczyna wyczekiwać ... choinki...
Własnie dzisiaj, pierwszego dnia takiej właśnie jesieni, przypomniało się jej, że zostawili swoje drzewko w mieście na G.
I jest problem, bo póki co wcale się tam nie wybierają..

Pani M. od zawsze uwielbia WSZYSTKO co jest związane ze świętami.
Co więcej, jest jednym z niewielu osobników, którym wcale nie przeszkadza, że tuż po 1 listopada, sklepy już puszczają angielskie piosenki świąteczne.
Troszkę to dziecinne, ale... co tam...

Dlatego zamiast oglądać  debaty polityczne, patrzeć na tych wszystkich złośliwych, kipiących nienawiścią ludzi, woli myśleć o tym jak spędzi 24 grudnia...


środa, 5 października 2011

Codzienność wspomnień

Ciepła herbatka z cytryną, chrupiące krokanty (do kupienia w sklepie na L., który jest tani, jak sam głosi), cisza, spokój i... nieposkładane łóżka, brudne naczynia i inne atrakcje.
Mówiąc krótko: prawie typowy poranek.
A ponad trzy godziny temu pani M. dreptała z mniejszym Stworkiem w stronę przedszkola.
Gdyby ktoś spojrzał na nie z okna, stwierdziłby, że młodsza latorośl państwa M. to wzór grzeczności i posłuszeństwa.
Z pozorami trzeba jednak uważać, bo mylą. Tak też było i w tym przypadku.
Zanim obie panie znalazły się na swojej codziennej drodze, Stworek nr 2 zaliczył kilka akcji.
Była więc akcja pod tytułem: "Nie lubię tych rajstopek" i " Nie lubię przedszkola" oraz "Nie lubię żadnych bucików poza sandałkami".
Doprowadzona do granic wytrzymałości psychicznej pani M., odliczyła w myślach do dziesięciu i wydobyła z otchłani szafy buty w kwiatki, które przekonały dziecię do wyjścia.
Mało pedagogiczne.. to prawda..
Ale rano liczy się każda minuta, tym bardziej dzisiaj, gdy na odwiezienie czekał również pierworodny, a chwilę po nim, samochód pana M (który stoi sobie teraz w warsztacie, co zapewne przyjął z ulgą po tym, jak pani M. próbowała ruszyć nim z trójki... ale co tam.. to był jej pierwszy raz w tym aucie...).

Wracając jednak do chodnika po którym pani M. niemal codziennie drepcze ze Stworkiem Mniejszym, prowadząc go do przedszkola.. Otóż to właśnie dzisiaj, przemierzając leniwie betonowe płytki, pani M. poczuła znajomy zapach wiatru. Taki chłodno-ciepły.. Szkocki...
I zatęskniła sobie troszeczkę za wstawaniem do pracy w packhousie, robieniem pasiastych zakupów w Tesco czy jeżdżeniem stopem do St. Andrews czy Edynburga....
Cudne czasy :)



poniedziałek, 3 października 2011

Pytanie o przyczynę....

Weekend w mieście na P.
Dużo ważnych spraw, trochę przełomów i dobrych zmian...
Pani M. zajadała wiśnie w likierze i rozmawiała ze swoją ciocią.
Takie tam babskie paplanie.
Z balkonu wypełzało niezwykłe ciepełko i w ogóle było bardzo przyjemnie...
W pewnym momencie ciocia zapytała czy pani M. nadal pisze bloga.
Odpowiedź twierdząca oczywiście...
Temat został więc wzbogacony o pytanie: Ale dlaczego? Po co Ci to? Nie możesz wziąć kartki/zeszytu i sobie popisać?
Pani M. zastanowiła się chwilkę i odpowiedziała, że to co innego. Pisanie bloga jest z jednej strony mniej intymne, bo ma się odbiorców, z drugiej nastawione jednak na wyrażanie przeżyć i emocji (czyli intymne mimo wszystko)...

Swojego pierwszego bloga zaczęła pisać w Norwegii, bo czuła się samotna.
Stworek był malutki, pan M. w pracy..
I tak znalazła blogi dla mam na smyki.pl.
Poznała wtedy wiele cudnych kobiet.
Z jedną z nich nawet spotkała się w realu, z innymi ma kontakt do dziś :)
Potem to zarzuciła.. nie było weny, ochoty... nie wiem.
Po jakimś czasie wróciła na ten sam portal i próbowała coś wyprodukować, ale to było takie sztuczne.. Nie miała do tego serca. Udało się jej jednak poznać np. mamę Samcia. Fantastyczną osóbkę.

I dombeznamiaru...
Nagle... bardziej osobisty, chociaż mniej odsłaniający (przynajmniej teoretycznie, bo twarzy nie znacie, ale o duszy wiecie czasem za dużo ;)  )
Dlaczego?
Chyba po to, żeby wypuścić te wszystkie myśli, których nie ma komu powiedzieć.
Nie dlatego, że nie można zwierzyć się np. panu M. albo mamie..
Po prostu pani M. czasami woli pisać o sprawach dla niej ważnych niż o nich mówić...
Poza tym wirtualny odbiorca często okazuje się bardzo ciepłą osobą.
Czasem jedno słowo od kogoś takiego, będącego tylko nickiem, może sprawić, że spojrzymy na swoje sprawy w nieco inny sposób.

czwartek, 29 września 2011

Obiadowo...


No to pięknie.....
Pięknie...
Naprawdę :)
Za oknem złota, ciepła i pozytywna jesienna aura....
Nawet poranne wstawanie do szkoły nie jest straszne (póki co), bo wita nas słońce i całkiem przyzwoita temperatura :)
A teraz coś dla ciała..
Specjalnie dla G. przepis na wątróbkowe szaleństwo i skradziony deser kawowy...

Wątróbka zaplątana w warzywa :)


0.5kg wątróbki (najlepiej wieprzowej)
2 marchewki
1 pietruszka
kawałek selera
mała cebula lub por
sól, pieprz,
jajko
2 łyżki mąki
olej do smażenia

Warzywa i wątróbkę zmielić maszynką, następnie doprawić, wrzucić jajko i mąkę. Wymieszać.
Na rozgrzany olej nakładać niezbyt duże placki i smażyć z obu stron...

A skradziony przepis na przepyszne ciacho kawowo-bezowe znajdziecie TUTAJ.
Polecam serdecznie, bo jeśli postępuje się zgodnie z recepturą smak jest niebiański...



wtorek, 20 września 2011

W szatni...

Pani M. siedziała sobie na małej, obdrapanej ławeczce w szatni.
Stworek Mniejszy robił wszystkie możliwe figury akrobatyczne, które powinny zainteresować inne, zgromadzone w małym pomieszczeniu, osoby.
Skutek był zadowalający, gdyż jedna z Pań zapytała ile to dziecko ma lat.
Usłyszawszy, że za tydzień kończy 4, stwierdziła kurtuazyjnie, że wysoka i wygląda na pierwszą klasę (nie ma to jak szczerość przesady :) )
Stworek zaczął się marszczyć i postanowił przerwać wystąpienie, po czym szepnął mamie do ucha, że nie ma zamiaru rosnąć, jest jeszcze bardzo mały i taki pozostanie. A do szkoły wysłaliśmy już brata. Wystarczy.

W tak zwanym międzyczasie Pani M. jak zwykle przyglądała się ludziom i wyłapywała co ciekawsze rozmowy.
A wierzcie, albo nie, mamusie pierwszaków prześcigają się w opowiadaniu przeróżnych mitów o swoim dziecku, tudzież innych osobnikach.
Wsłuchując się w te skrawki myśli,a potem śledząc zachowania rodziców, pani M. stwierdziła, że czuje się jak za dawnych, szkolnych lat...
W tłumie już nieco oswojonych twarzy zauważyła bowiem swoje dawne koleżanki (nie dosłownie oczywiście). Te całujące się z chłopakami po kątach w 7 klasie i te, które zawsze zapominały odrobić lekcji. Ulubienice "naszej pani" i takie, które nigdy nie starały się nawet o jej względy...
Zabawne... ludzie dorastają, nabierają nowych doświadczeń, różnią się od siebie... jednocześnie będąc tak podobni do innych :)


poniedziałek, 19 września 2011

Złoto, czerwono, pomarańczowo...


Lubicie jesień?
Taką ciepłą, pełną słońca i zapachu kasztanów?
Już nie jest tak ciepło, jak miesiąc temu, a jednak nadal można urządzać długaśne spacery po parku..
A potem wracać do domu na kubek ciepłej herbaty okroszony ciachami własnej roboty..
A jakimi?
Najprostszymi na świecie..


Ciasteczka francuskie z jabłuszkami w kruszonce..


Ciasto francuskie może być gotowe :)
2 jabłka
cynamon
1/4 kostki masła
mąka
cukier


Ciasto dzielimy na kwadraty (ok 4-5 cm jedna ścianka)
Jabłka kroimy najlepiej w kosteczkę (możemy po prostu użyć gotowej masy szarlotkowej ;) )

Przygotowujemy kruszonkę: masło rozgniatamy z 3/4 szklanki mąki i cukrem (ile kto lubi, ja daję 1/4 szklanki)

Na jednej części kwadracików układamy jabłuszka, posypujemy cynamonem i kruszonka. Zaklejamy.

Ciasteczka więzimy w piekarniku ok 25 minut...
Gdy ostygną polewamy lukrem...

piątek, 16 września 2011

Odpowiedź

Dziś będzie w pierwszej osobie liczby pojedynczej...
Pod moim ostatnim wpisem znalazł się bardzo krzywdzący komentarz.
Nie będę nikomu zabraniać wolności słowa itd...
Jest mi zwyczajnie przykro, tym bardziej, że najprawdopodobniej jest to osoba, którą znam (nie wiem na 100% kto, ale to może lepiej).
Na pewno nie jest to jednak osoba, która jest mi życzliwa.
Nie ważne....
Obiecałam sobie nie odpisywać na kontrowersyjne komentarze, ale.. nie dałam rady, odpisałam pod jej opinią-swoją własną.
Robię nawet więcej.. poświęcam temu całą notkę.

Zacznę od tego, że musiałabym być niezłą hipokrytką atakując kobiety pracujące..
Sama od dłuższego czasu łapię się różnych prac (do tej pory niezgodnych z moim wykształceniem nawet :) ), bo próbuję reaktywować się zawodowo.
Z wielu względów nie wychodzi, ale staram się i chcę tego.
W ostatniej notatce napisałam jedynie, że nie rozumiem kobiet, które jak najszybciej po porodzie wracają do pracy, bo chcą być doceniane społecznie (Matka Polka brzmi przecież w Polsce niemal jak alkoholiczka czy inna ćpunka- w ustach pewnych osób)  cytat: "Nie wierzę i nie dam się przekonać, że to normalne by po miesiącu od porodu wracać do pracy.

Dziecko z opiekunką, mama spełniona zawodowo i macierzyńsko.. słodki obrazek.."
Na co dostaję piękną nadinterpretację osoby Anonimowej:
"...to rodziny patologiczne z patologicznie niepracującymi matkami powinny być chyba prawdziwym rajem dla dzieci. "
Ok.... 
I jeszcze... "To niesprawiedliwe, że pracujące matki ocenia Pani jako wyrodne kobiety zostawiające kwilące niemowlęta i biegnące na obcasach do raju"
Gdzie to napisałam????
Sama zmierzam w tym kierunku. Opornie bo opornie, ale zawsze...
Ale najlepsze słowa zostały na deser:
"Jednak życie może okazać się nie takie skore do pomocy, jak sądzisz.
Mam nadzieję, że Twój idealny mąż, nie zapytał Cię nigdy (doceniając niezwykle Twoją pracę domową), co dziś robiłaś, kiedy siedziałaś z dziećmi w domu?
Nigdy się nie odważył.
Niestety nie wydaje mi się, żeby taki ideał istniał.
Oby za 5 lat nie znalazł 25-latki, która biega w obcasach i pnie się po szczeblach tzw. kariery, i nie myśli w ogóle o posiadaniu potomstw, kiedy Ty będziesz zastanawiać się, którą szufladę dziś posprzątać."

Jedno wiem.. Nie mogła tego napisać żadna osoba, której na mnie zależy albo taka, która choć odrobinę zna moją sytuację i moje plany.
A życzenia dotyczące mojego męża pozostawię bez komentarza tym razem..
Jest mi zwyczajnie przykro...
Wielokrotnie bowiem pisałam jak bardzo chciałabym zacząć spełniać się zawodowo, bo to już czas. Najwyższy.
Niestety moje życie nie odpowiada tysiącom szablonowych scenariuszy innych młodych rodzin.
Ale dajemy radę.
Nikt nam nie musiał pomagać finansowo dzięki Bogu.
Sami kupiliśmy mieszkanie, możemy pozwolić sobie na pewne rzeczy. Jesteśmy rodziną i naszą wspólną decyzją było to, że przez kilka pierwszych lat obowiązywał u nas może trochę konserwatywny podział obowiązków. 
Ja jestem osobą pesymistyczną, wiecznie tęskniącą za bliżej nieokreśloną przeszłością, ale.. taką mam naturę. Od zawsze.
Przepraszam za zbyt dużo tego JA JA JA, ale musiałam się wypowiedzieć.
I nie zabraniam tego innym.


P.S. Przepraszam za brak składu i ładu, ale emocje.. emocje...

wtorek, 13 września 2011

Stan odmienny :)

Pani M. ma ochotę na śledzie i orzechy.
Dokładnie w takim połączeniu..
Mniam..
I wcale nie oznacza to, że jest w odmiennym stanie.
Nie ma mowy..
Po prostu trafiła w końcu na pyszne koreczki kaszubskie i bardzo ubolewa, bo...
już nic nie zostało...

W TV mówią właśnie o kobietach w ciąży..
 że nie można rezygnować z normalnego życia itp itd...
A ja powiem, że ... to zależy

Pani M. ciążę pierwszą przeżyła doskonale.
Pracowała, studiowała i chodziła na mega długie spacery.
Czuła się świetnie i poza alkoholem (którego i tak nie lubi) właściwie nie musiała rezygnować z niczego.
Drugi raz nie był tak łatwy...
Skończyło się na leżeniu  na kanapie przez 3 ostatnie msce.

I jaki ona miała na to wpływ?
ŻADEN.
Dlatego tez takie głupie gadanie, że trzeba normalnie żyć, bo ciąża to nie choroba, doprowadza panią M. do głębokiej furii..
Już nawet nie będzie rozwijać tematu dalszego, czyli, że matka powinna migiem wracać do pracy, gdy tylko urodzi... (oczywiście pomijam PRAWDZIWE względy finansowe)
Bo jeśli nie to jest domową kurą, kobietą bez ambicji itp itd.
To ja się pytam po co w takim razie decydować się na dziecko????
Może.... bo tak wypada? Bo inni mają? Bo to ten wiek? Bo będą fajne zdjęcia?
Nie wierzę i nie dam się przekonać, że to normalne by po miesiącu od porodu wracać do pracy.
Dziecko z opiekunką, mama spełniona zawodowo i macierzyńsko.. słodki obrazek..
Ale... fałszywy!
Bo po powrocie z pracy ta kobieta wcale nie poświęci się w 100% swojemu dziecku. Ona przecież musi zrobić te same rzeczy, które robi ta straszna, zaniedbana kura domowa. Samo się nie ugotuje i nie wypierze (chyba że kogoś stać na gosposię). 
Jednak nie dało się nie rozwinąć, więc STOP.. co by za dużo się nie wykrzyczeć...



czwartek, 8 września 2011

Zero stresu...

Dawno, dawno temu... a może wcale nie tak dawno...
Daleko.. a może zupełnie blisko...
W całkiem ładnym bloku, na ostatnim pietrze...
No dobra, dobra....
To żart był... jakoś tak wyszło z tym początkiem...

Dziś wrócimy do 1 września, albo lepiej od razu do 2.
Stworek nr 1, sześciolatek, po raz pierwszy poszedł do szkoły,
Pani M. teoretycznie była zupełnie spokojna.
Ale to tylko złudzenie.
Tak naprawdę w jej głowie przewijał się cały tabun myśli..
A czy on będzie się tam dobrze czuł, czy pani będzie wyrozumiała, czy dzieci nie będą złośliwe itd itp..

Postanowiła, że zrobi Stworkowi miłą atmosferę, wzbogaconą ulubionym obiadkiem.
Były więc klopsiki z cebulką i własnoręcznie przygotowane buraczki..
No właśnie.
Buraczki gotowały się aż miło, a pani M. postanowiła w tym czasie przygotować siebie i Stworka do wyjścia.
Już mieli wychodzić, gdy zadzwonił telefon.
Okazało się, że w wyniku błędu systemu trzeba było odkręcać pewne sprawy związane z zerówką..( ale to nieistotne).
Rozmowa z panią X. zajęła nieco ponad 5 minut i pani M, z przestrachem zauważyła, że najwyższy czas na opuszczenie mieszkania.
Po drodze odebrali Stworka nr 2 z przedszkola i z nadzieją ruszyli w stronę szkoły.
W pewnym momencie Stworek nr 1 z uśmiechem na buzi stwierdził, że już się nie może doczekać buraczków..
W głowie jego mamy wszystko zadziało się błyskawicznie BURACZKI-NIESPODZIEWANY TELEFON-NIEWYŁĄCZONA KUCHENKA... NIEWYŁĄCZONA KUCHENKA???!!!!!!
A do rozpoczęcia lekcji 8 minut. Nie ma szansy, by wrócić do domu i z powrotem.
W związku z tym trzeba było zostawić biednego pierwszaka w świetlicy i łamiąc niemal wszystkie przepisy ruchu drogowego wrócić do domu, by stwierdzić.... że buraczki mają jeszcze jakieś 4 cm wody....
I po co te nerwy ja się pytam....
A potem były jeszcze wyrzuty sumienia, że pierwszego dnia Stworek musiał samotnie witać się ze swoją nową panią i nową klasą....

wtorek, 6 września 2011

Takie tam....

Może tak od dziś w pierwszej osobie?
Hmmm
Pani M. to osoba trzecia, więc opisuję siebie jakby z perspektywy obserwatora.
A żeby być obserwatorem obiektywnym nie powinno się być jednocześnie bohaterem.
Pomieszałam?
W każdym razie już milion razy Pani M. zastanawiała się, że może łatwiej by było pisać osobie w pierwszej osobie liczby pojedynczej..
Ale.. tak jest chyba ciekawiej.. trudniej nawet :)

No to ostatnie kilkadziesiąt minut w ciszy bezstworkowej....
Miłej? Chwilami na pewno, ale i tak zawsze po dwóch godzinach jest jakoś tak.. bezgłośnie....




wtorek, 30 sierpnia 2011

Układanie...

Jak to zwykle bywa w Krainie Czarów wszystko zmienia się z prędkością światła.
Czasem  wystarczy zjeść ciasteczko i urosnąć, po to by innym razem stać się maleńką jak szpilka.

Pani M. nie ma czasu na pisanie, odwiedzanie.. a nawet oglądanie telewizji.
W wolnych chwilach czyta Camillę Lackberg.
Ale tych wolnych chwil mało... póki co...

Poza tym szykuje się jej powrót do korzeni..
Bo praca w firmie na Z. niestety musi się skończyć.
Mimo, że się podoba i że pani M. została doceniona.
Ale jak można pracować znając grafik z tygodniowym wyprzedzeniem (który notabene zmienia się czasem ze dwa razy.. z dnia na dzień...)?
Przy dwójce dzieci i braku babci się nie da.
Opiekunka? Zarobiłaby więcej niż jej pracodawczyni :)

Dlatego trzeba pójść inną drogą..
I niech się wszystko poukłada...
Wszędzie...


czwartek, 11 sierpnia 2011

Powrót...

Dziś rano pani M. wybrała się po chleb, ciasteczka i serki topione.
Szła sobie spokojnie w ten dziwnie... jesienny poranek i wdychała... jesienny zapach (czy to nie absurd w środku lata).
Uderzyła ja woń palonych liści (?!) i nagle przypomniała sobie, jak tą samą drogą szła jakieś 25 lat temu...
Wtedy to było ogromne pole rzepaku z wydeptaną ścieżką. Ścieżka prowadziła do jej babci, a gdyby poszło się nią nieco dalej, dotarłoby się do małej blaszanej budowli, udającej Kościół.
Dziś w miejscu rzepaku jest szkoła, basen, boisko i bloki mieszkalne. Ścieżkę zastąpiono nowoczesnym chodnikiem. A Kościół jest ogromnym gmachem z czerwonej cegły.
Pani M. dzielnie podążała do piekarni i znowu zatęskniła za dziewczynką z warkoczami...

(Jakby się ktoś gubił w tych wiecznie zmieniających się miastach pobytu, to tym razem pani M. jest w mieście na J., ze Stworkami /jupppiiii/. Spędza kilka wolnych dni ze swoimi rodzicami, którzy do tej pory dzielnie zajmowali się wnukami :) )

niedziela, 7 sierpnia 2011

Inna zupa :)

Pani M. wzięła się wczoraj za pichcenie zupy, której nigdy wcześniej nie robiła.
Szukała, czytała ale i tak wyszło zupełnie inaczej niż w przepisach.
Ale....
BARDZO SMACZNIE :)

Zupa serowa według pani M.


Potrzebujesz:
ok litra bulionu (robionego samodzielnie lub z kostki)
200 g serka topionego np. śmietankowego
szklankę śmietany 18%
ok 25 dkg sera cheddar
boczek (może być pakowany próżniowo, ok 100g)
dużą cebulę
łyżkę oleju

Do pieczywka czosnkowego
bułkę "paluch"
3 łyżki masła
3 ząbki czosnku

Do rozgrzanego bulionu wrzucasz serki topione (ja je wcześniej wymieszałam z połową szklanki bulionu i zmiksowałam blenderem, żeby nie było grudek)
Cheddar ścierasz na grubych oczkach i zalewasz śmietaną, by troszkę zmiękł.
Boczek i cebulkę kroisz w kostkę i smażysz bez tłuszczu, a następnie wrzucasz do gotującego się bulionu.
Po ok 15 minutach do zupy dorzucasz rozmoczony ser żółty.
Gotujesz jeszcze ok 10 minut, mieszając.

Paluch kroisz na małe kółeczka.
Masło rozgniatasz widelcem z ząbkami czosnku (oczywiście wyciśniętymi) i smarujesz kółeczka, po czym wkładasz je do piekarnika na ok 8 minut.
Po tym czasie wrzucasz je do talerza z zupą :)

Smacznego!

sobota, 6 sierpnia 2011

Czas płynie...

Dawno, dawno temu w jednym ze szpitali urodziła się maleńka dziewczynka.
Ważyła zaledwie 2900 g.
Podobno była śliczna.
Wszystkie pielęgniarki urządzały pielgrzymki, by ją zobaczyć.
Miała maleńkie czarne włoski i śliczny kolor skóry.
Wyglądała jak Cyganeczka.
Jej mama nie była zbyt zadowolona z tych zachwytów nad łóżeczkiem nowo narodzonej córeczki.
Poza tym myślała, że to przesada, że każdy niemowlak jest śliczny.
(Dziś, patrząc na zdjęcia, stwierdza, że nie miała racji.
To dziecko było rzeczywiście wyjątkowo urocze.)
Bardzo szybko z noworodka wyrosła na dużą i dość pyzatą dziewczynkę, która w zerówce pożerała... kredę. Uwielbiała ten smak do momentu, gdy w szkole zastąpiono kwadratowe kawałki owalnymi.

Dziewczynka była w pewnym sensie nietypowa. Z jednej strony bardzo potrzebowała ludzi, z drugiej zaś, długo nie miała zbyt wielu przyjaciół. Może dlatego, że większą część wakacji wolała przesiadywać w bibliotece. A ferie często spędzała rozwiązując zadania matematyczne. Wszystko to było dla niej przyjemnością.
Z czasem poznała mnóstwo cudownych ludzi, z częścią z nich się zaprzyjaźniła. I chociaż niektóre przyjaźnie nie przetrwały próby czasu i odległości, zawsze pozostaną w jej sercu.
Była szczęściarą, bo dość szybko spotkała również swoją miłość. Taką prawdziwą, mimo, że czasem wystawianą na próby.

W tej właśnie chwili patrzy w lustro i szuka śladów czasu na swojej twarzy. Ale gdy człowiek ogląda własne odbicie każdego dnia, nie jest w stanie ich zauważyć. Dopiero porównując zdjęcia sprzed kilku lat widzi jak bardzo się zmienił. I zaczyna tęsknić za tym uroczym dzieckiem, którym był kiedyś...
A od czasu, gdy na świecie pojawiła się maleńka dziewczynka minęło przecież dokładnie... hmmmm .. minęło wiele lat :)
Wszystkiego najlepszego pani M.!!!

czwartek, 4 sierpnia 2011

O czytaniu, znikających batonikach i własnej restauracji

Pani M. spędza czas na błogim NICNIEROBIENIU. Chociaż to prawie niemożliwe, leży sobie w łóżku z książką i laptopem na kolanach. Zjadła śniadanie, zagryzła batonikiem (a propos.. gdzieś jej zniknęła druga "pałeczka" wafelka WW.. dałaby głowę, że jej nie zjadła... a może?).
Stworki nadal na wakacjach, pan M. już dawno w pracy.
Zza okna dobiegają odgłosy budzącego się osiedla i zapach ciepłego dnia.
Kilka dni temu, w ramach imienin pani M. dostała książkę o  fenomenie Gesslerów.
Połknęła ją właściwie w dwóch ratach. Wczoraj wieczorem część pierwsza, dzisiaj kontynuacja.
Czytało się łatwo i przyjemnie, niczym artykuł z plotkarskich portali. Ale bardzo ciekawy artykuł.
Może pod jego wpływem tak strasznie zachciało jej się jeść.
Te opisy dań, nazwy deserów i kusząco brzmiące komentarze autorki podziałały na wyobraźnię i podrażniły kubki smakowe.
Obraz Magdy Gessler, którą znamy z mediów został tu doprawiony jej życiowymi przygodami.
A jest tego mnóstwo, czasem bardzo słodko, innym razem pikantnie.
W każdym razie bardzo interesująco i mimo wszystko z klasą.

Ale nie miała to być recenzja książki.
Raczej przemyślenia.
Pani M. od dawna marzy o własnej restauracji ( a raczej mini restauracyjce).
Czytając historie rodziny Gesslerów zdała sobie sprawę, że mało wie na temat gotowania (połowa przepisów sprawiłaby jej trudności). Ale jedno musi przyznać.. uwielbia to robić. Nie ważne, że popełnia zapewne karygodne  błędy,  że używa wciąż tych samych przypraw i coraz mniej eksperymentuje. Najważniejsze, że ma to w sercu. Miłość do dawania innym ludziom swoich własnych dań.
I ta cecha łączy ją z tak odległymi mistrzami restauratorstwa. Swoje imperium zbudowali bowiem przede wszystkim na sprawianiu przyjemności klientom. Na przenoszeniu ich w inny świat.. świat w którym rządzą zmysły...

(właściwie nie muszę nawet wspominać, ze w tym momencie po batoniku pozostał jedynie żółty papierek...)

środa, 3 sierpnia 2011

One Lovely...


Bardzo dziękuję Kasi za wytypowanie mnie do tej nagrody.
Zgodnie z jedną z zasad mam napisać 7 rzeczy o sobie...

1. Straszna maruda, pesymistka, czarnowidz. Zawsze boję się, że coś się nie uda.
2. Uwielbiam czytać (ale to już wiecie). Książka to dla mnie pyszny tort oblany czekoladą. Jeśli jest nudna po trzech stronach przestaję ją czytać.
3. Jestem przesadnie punktualna. Potrafię być 30 minut przed czasem, byle się tylko nie spóźnić. A jeśli się przydarzy opóźnienie jestem mokra ze zdenerwowania. Nie lubię, gdy ktoś się spóźnia, bo to oznacza, że nie szanuje mojego czasu.
4. Nie jestem konsekwentna, co oznacza, że nie potrafię sama np. uczyć się angielskiego czy zmusić do ćwiczeń. Muszę mieć nad sobą bat, wtedy zrobię wszystko na 100%.
5. Często uważam, że trawa jest bardziej zielona w ogródku sąsiada. Dotyczy to szczególnie (a może tylko) osiągnięć zawodowych innych osób. Nie oznacza to jednak, że nie jestem zadowolona z własnego życia, bo jestem i to bardzo :)
6. Niepoprawna gaduła. O taaaakkkk. W czasie podróży jestem lepsza niż radio... Tylko tyle, że nie śpiewam, bo niestety fałszuję..
7. Uwielbiam brytyjski akcent. Zazdroszczę każdemu, kto taki posiada. A gdybym miała sama sobie wybrać narodowość, byłaby to oczywiście brytyjska :)

Nie wiem jakie blogi nominować, żeby było 16 i się nie powtarzać. Dlatego odstąpię troszkę od reguł i nagrodę przyznaję:
przyszywanej żonie
DM
IW
Kalina
zaszybkiswiat
Myślnik i kropka
Patricia
Gwiazdeczka
Ula
Magda

Powodzenia!