czwartek, 4 sierpnia 2011

O czytaniu, znikających batonikach i własnej restauracji

Pani M. spędza czas na błogim NICNIEROBIENIU. Chociaż to prawie niemożliwe, leży sobie w łóżku z książką i laptopem na kolanach. Zjadła śniadanie, zagryzła batonikiem (a propos.. gdzieś jej zniknęła druga "pałeczka" wafelka WW.. dałaby głowę, że jej nie zjadła... a może?).
Stworki nadal na wakacjach, pan M. już dawno w pracy.
Zza okna dobiegają odgłosy budzącego się osiedla i zapach ciepłego dnia.
Kilka dni temu, w ramach imienin pani M. dostała książkę o  fenomenie Gesslerów.
Połknęła ją właściwie w dwóch ratach. Wczoraj wieczorem część pierwsza, dzisiaj kontynuacja.
Czytało się łatwo i przyjemnie, niczym artykuł z plotkarskich portali. Ale bardzo ciekawy artykuł.
Może pod jego wpływem tak strasznie zachciało jej się jeść.
Te opisy dań, nazwy deserów i kusząco brzmiące komentarze autorki podziałały na wyobraźnię i podrażniły kubki smakowe.
Obraz Magdy Gessler, którą znamy z mediów został tu doprawiony jej życiowymi przygodami.
A jest tego mnóstwo, czasem bardzo słodko, innym razem pikantnie.
W każdym razie bardzo interesująco i mimo wszystko z klasą.

Ale nie miała to być recenzja książki.
Raczej przemyślenia.
Pani M. od dawna marzy o własnej restauracji ( a raczej mini restauracyjce).
Czytając historie rodziny Gesslerów zdała sobie sprawę, że mało wie na temat gotowania (połowa przepisów sprawiłaby jej trudności). Ale jedno musi przyznać.. uwielbia to robić. Nie ważne, że popełnia zapewne karygodne  błędy,  że używa wciąż tych samych przypraw i coraz mniej eksperymentuje. Najważniejsze, że ma to w sercu. Miłość do dawania innym ludziom swoich własnych dań.
I ta cecha łączy ją z tak odległymi mistrzami restauratorstwa. Swoje imperium zbudowali bowiem przede wszystkim na sprawianiu przyjemności klientom. Na przenoszeniu ich w inny świat.. świat w którym rządzą zmysły...

(właściwie nie muszę nawet wspominać, ze w tym momencie po batoniku pozostał jedynie żółty papierek...)

9 komentarzy:

  1. Ja dopiero sie ucze gotowac ;) Moja pasja sa wszelkiego rodzaje salatki i surowki ;) Nigdy nie upieklam ciasta, za to nie przypalam wody na zupke chinska ;) to zawsze cos ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. mi się kiedyś marzyła kawiarnio-kwiaciarnia:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale mi ochoty na Batonika narobiłaś :)) Ja jestem cukierkiem z zawodu (prawie) ;D ale Gotować lubię ;)) bardziej szczerze niż pieczenie :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedyś dużo eksperymentowałam w kuchni, nowe dania, nowe smaki, ale od pewnego czasu czytaj : praca, dzieci, szkoła gotuję tak, żeby jak najmniej czasu spędzić w kuchni, ale grunt, że i tak wszyscy chwalą :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam kiedyś wywiad z jakimś znanym restauratorem, który twierdził, że BARDZO dużo ludzi marzy o własnej knajpce, ale BARDZO dużo ludzi plajtuje. Poza pasją trzeba mieć stalowe nerwy, zdrowie i plan awaryjny (!).
    Polecam serię Marleny de Blasi, gdzie opisuje smaki Włoch. Byłam CIĄGLE głodna! Super się czyta. Właściwie chciałam ostatnio wystawić na allegro, żeby "przewietrzyć" biblioteczkę...(dobrze, że sobie przypomniałam).

    OdpowiedzUsuń
  6. a może sprobuj zrobić to, co teraz opanowuje calą Europę - restauracja domowa. Ogłasza się to na FB i przyjmujesz raz, dwa razy w tyg ludzi do siebie na obiad. Jedno menu, kazdy przynosi wino swoje. Placą za całość, czyli przystawka lub zupa, drugie i deser. To podobno jest szalenie modne

    OdpowiedzUsuń
  7. samcio.synek.pl5 sierpnia 2011 21:06

    Zazdroszcze bezkarnego objadania sie batonikami.... ;)) Kucharka to ze mnie taka sobie ale sie staram!!
    Fajnie czasami tak pomarzyc no ale jak juz swoja knajpke bedziesz miala to na pewno na obiadek wskoczymy!!

    OdpowiedzUsuń
  8. ja też nie wiem gdzie te słodycze znikają:)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli pozostawisz swoją myśl, będzie mi bardzo miło :)