Każdy kto ją zna wie doskonale, że uwielbia czytać.
Ciężko odgadnąć co konkretnie.
Trudno też zauważyć to jej hobby teraz.
Od prawie siedmiu miesięcy pani M. nie przeczytała bowiem żadnej książki.(Lokator/ka jej Brzuszka jakoś nie ma ochoty na długie siedzenie przed zapisanymi kartami.)
Ale czasy są jakie są i poza tradycyjną książką czy gazetą przeczytać można różne internetowe formy wypowiedzi.
Poza informacjami, "njusami" i szperaniem po allegro (w poszukiwaniu prezentów oczywiście) pani M. bardzo lubi czytać blogi.
Kilka z nich odwiedza regularnie nawet wtedy gdy sama nie ma ochoty na napisanie kolejnego posta.
I tutaj przechodzimy już prawie do tematu, a przynajmniej do pierwszego wyrazu w nim zawartego: FIDRYGAUKA (klik).
Jeśli ktoś jej jeszcze nie odnalazł, musi to zrobić niezwłocznie.
Świetny warsztat, ciekawe pomysły i naprawdę wiele mądrych refleksji.
To właśnie Fidrygauka jest pomysłodawczynią pewnej zabawy (klik).
Pani M. spróbuje się przyłączyć!
A co!
Za oknem sypie, oknami wieje więc zacząć czas.. ( a sprzątnie się....samo....)
Chwila, moment! Dzwoni TELEFON.
Trzeba odebrać bo przecież... hmmm... bo przecież...
Świat się zawali?
A może zostaniemy odcięci od jakichś niezmiernie ważnych informacji?
Nie, to tylko mama pani M. Poranne obgadanie różnych spraw.
Dobrze, że istnieją telefony- myśli pani M.
Ale to tak nieco bez przekonania jej wyszło.
Dobrze, że istnieją telefony?
A może dobrze, że są fajne taryfy gdzie gadasz bez końca? Albo, że leżąc na plaży w Chorwacji możesz pogadać z kimś kto właśnie ma przerwę w pracy, w Polsce?
Albo gdy na świecie pojawi się Mały Człowiek możesz kilka minut po tym wydarzeniu przesłać jego zdjęcie rodzinie....
Wszystko prawda, ale...
Telefon to smycz. Krótka czasami.
Telefon to uzależnienie.. Gdy wysiada bateria nagl;e czujemy się odcięci od świata..
Telefon to denerwujące narzędzie w rękach dzieci...
Przynajmniej dla pani M., która nie może zrozumieć po co dzieciom w klasach 1-3 (bądź młodszych) dawać telefon do szkoły?????
Nauczyciel ma numer rodziców i ZAWSZE może zadzwonić...
Gdy dziecko jest starsze i bardziej samodzielne (nagle zechce pójść do koleżanki po lekcjach a matka półmartwa nie może go namierzyć od 3 godzin...) pani M. będzie miała mniej argumentów przeciw...
Fakt jest jednak faktem że nie znosi gdy dzieciom za wcześnie funduje się taką "zabawkę"...
Przecież kiedyś tego nie było i rodzice dawali radę bez kontaktu z pociechą co pół godziny.
Sami nie mieli wyjścia. zanim telefon stał się niezbędnym elementem wyposażenia naszych domów byliśmy zmuszeni korzystać z automatów na MONETY.
(Pani M. byłoby ciężko bo monet a nawet papierowych pieniędzy z reguły nie nosi, woli płacić plastikiem :) )
Do dziś pani M. pamięta, gdy będąc w Szkocji biegła przez wielkie pole trawy (pięknej, brytyjskiej, mega zielonej...ech) do budki z telefonem (nie czerwonej) i wrzucała do niej monety z ostem, by przez chwilę porozmawiać z mamą...
A koszt tych rozmów do tanich nie należał.
I mama przeżyła jakoś z kontaktem raz w tygodniu przez niemal trzy miesiące....
(Czy pani M. wspominała kiedyś jak bardzo pokochała Szkocję??? )
Brytyjskie monety są sporo ciężze niż nasz, prawda?
Wtedy, te 13 lat temu były one, dla 21letniej studentki, na wagę złota.
Zarabiała 3,5 funta na godzinę... Szczyt marzeń...
Pracując jakwół od zmierzchu do świtu przez miesiąć była w stanie zarobić tyle co jej mama w dwa miesiące (również harując ciężko).
Ech... to były czasy...
Ale dziś też są piękne i będzie się je wspominać z nostalgią..
Nawet gdy czasem płyną łzy i tęskni się za tym, co było...
Jedno pozostało niezmiennne.
Gdy za oknem brzydko i zimno najlepsza jest SZKLANKA gorącej herbaty z cytryną..
Hmmmmm...
Przy okazji... zastanawialiście się może dlaczego ciągle mówi się o szklankach, a tymczasem częściej pijemy gorące napoje w kubkach.
No przynajmniej pani M.
Kubek to podstawa.
Nawet dziwnie czuje się, gdy przy okazji odwiedzin u babci G. czy jakiejś cioci, herbatę serwuje się w klasycznej szklance...
A Wy w czym lubicie pić herbatę?
No i wymyśliłaś! Bardzo mi się podoba, widzę też, że mimo różnicy wieku masz podobne emigracyjne doświadczenia. Co do herbaty to zawsze kubek, najlepiej jak duży i ciężki. Wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia dla Mamy i Lokatora!
OdpowiedzUsuńNigdy nie mówię szklanka, pzynajmniej już od dawna. Też kubki i to duże. Albo filiżanki i czajniczek.
OdpowiedzUsuńZ tym telefonem masz rację, były stacjonarne, nie każdy miał, a do koleżanek latałam non stop, na zajęcia, na treningi, na zbiórki, nigdy mnie w domu nie było. A zimy czasami mroźne i równie ciemne, więc można sie było martwić.
Ale musieliśmy tak żyć, nie znaliśmy innej możliwości i się człowiek dostosowywał.
Do Fidrygauki zaraz zajrzę, wiem o tej zabawie, ale jeszcze nie miałam czasu się tym zająć
Dzindybry! Mogie wejsc?
OdpowiedzUsuńJan nawet nie mam szklanek w domu, kto by z tego pil? U mnie wszyscy pija z kubkow, a ja nawet z kubasa. Bedac jeszcze w Polsce, nie cierpialam szklanek a wszyscy w nich podawali.
Eh, Pani M. I co ja mam powiedzieć? Ty mnie tu tak wychwalasz pod niebiosa (dziękuję :)), a ja Cię narażam na nieposprzątany dom i zaległości w lekturze...
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że się przyłączyłaś do zabawy i jeszcze tak ładnie wplotłaś wyspiarskie klimaty ;)
Też pamiętam dzwonienie do Polski z budki gdzieś na wsi w Shropshire ;)
A i moje międzymiastowe narzeczeństwo oparte było w dużej mierze na rzadkich rozmowach z budki. Dobrze, że już na karty bo wcześniejsze żetony i monety były często pożerane bezzwrotnie (i co gorsza bezpołączeniowo).
Jeśłi chodzi o telefony-smycze, to rzeczywiście przybiera to ostatnio formę obsesji. Ale cóż, tak się przyzyczailiśmy.
A siła nabywcza funta w Polsce już duuuużo, dużo niższa :(
Co do szklanki, to ostatnia była z tzw. arcoroc ze szkła nietłukącego, które się oczywiście wytłukły dawno temu.
Teraz kubek, a w nim herbata imbirowa lub ... z mlekiem :)
Serdeczne pozdrowienia dla całej rodzinki (mam nadzieję, że Stworek już oswoił trochę rzeczywistość :))
Bardzo ciekawy wpis...
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń