wtorek, 24 stycznia 2012

No to tak...

Czasami wstajesz rano i nie wiadomo dlaczego jest Ci smutno...
Zdarza się...
Najgorzej jednak, gdy coś sprawi, że ten nastrój nie mija wraz z wypiciem przysłowiowej porannej kawy..
Ech!
A do tego problemy Stworka Starszego z ex-najlepszym-przyjacielem...
Błahostka?
Nie dla niego, dla niego to najważniejsza sprawa na świecie...
No nic... dość marudzenia i do pracy...

czwartek, 19 stycznia 2012

O pomarańczach i alkoholu.

Kilkanaście dni temu pani M. niemal nie padła trupem...
Na szczęście klimatyzacja pozwoliła jej zaczerpnąć "świeżego"powietrza i ocucić się nieco.
Ale... od początku.
W pracy pana M. organizowano bal.
Cały rok opowiadał on swojej małżonce, że ten bal to taki wytworny, elegancki i trzeba się ubrać bardzo uroczyście.

Pani M. jak przystało na lady of the house ma całą szafę ubrań... innych niż uroczyste.
Ciężko bowiem byłoby biegać w sukience z cekinami po dzieci do przedszkola.
Albo w garsonce na zakupy do Lidla.
(swoją drogą ciekawe jak reagowaliby ludzie...hmmmm)
W każdym razie gdzieś w czeluściach garderoby, wisi piękna suknia, rodem z czerwonego dywanu.
Jej właścicielka puszy się z dumy na myśl o niej.

Dwa dni przed balem pan M. zadzwonił z wiadomością, że ta impreza (zauważcie zmianę nazewnictwa bal-impreza) to nie aż tak strojna, jak się spodziewał i że on zdjęcia przyniesie, z zeszłego rok.
Ton głosu sugerował, że warto pomyśleć o wyjściu B, czyli innej sukience.
Po obejrzeniu fotek, nie było już cienia wątpliwości.
Pani M. na gwałt zaczęła szukać kreacji.
I tu należałoby zacytować babcię G: DZIĘKAŚ CI BOŻE ZA... wyprzedaże!
O tak! Jest dużo i tanio! Można wybierać.

A skoro dotarliśmy już do przymierzalni w jednej z sieciówek, wracamy też do trupa i do pomarańczy.
Pani M. zerknęła w lustro i mimo przygaszonych świateł, ujrzała na swoich udach pomarańcze.. a mówiąc dosłownie cellulitis.
Nie żeby wcześniej była ślepa czy coś w tym stylu.
Jednak tego dnia zobaczyła swe uda w całej okazałości, z każdej strony.
A przecież niby taka szczupła, amerykanska...a tu patrzcie państwo!
Dlatego skoro nie udało jej się paść na miejscu, przyrzekła sobie walkę z najeźdźcą!
I walczy, dzielnie...

Sukienkę (mimo wszystko) kupiła.
Na bal poszła.
I jeden wniosek przyszedł jej do głowy, gdy z winogronem w paszczy przyglądała się sali.
Gdy coś jest gratis, ludzie tracą rozum.
A gdy to jest alkohol, tracą też odpowiednią widoczność, przyczepność i... czujność.
Faceci wisieli na innych facetach, zawzięcie przekonujących ich, jakimi to są świetnymi kumplami i że wogleee taka impppra to jezd to.. (tu maślany wzrok dzielnie próbował skupić się na twarzy rozmówcy..bez rezultatu oczywiście)
Ale było fajnie :)

środa, 18 stycznia 2012

wtorek, 17 stycznia 2012

O panu, który potrzebuje siły...

To był maj.. tak... na pewno maj.
Osiedle o pięknej nazwie Wiszące Ogrody.
Miasto na G.
Pani M. i Stworki wieszali właśnie pranie na balkonie.
Tymczasem po schodach z polbruku wdrapywało się na górę kilka osób.
Była wśród nich drobna Blondynka w brązowym dresie, niosąca jakiś ogromny karton.
Następni nowi lokatorzy.

Kilka dni później pani M. poznała mamę Blondynki.
Sympatyczną, pełną energii kobietę, która dzielnie uganiała się za swoim wnukiem.
Tenże wnuk stał się (nieco później) pierwszym, najlepszym przyjacielem Stworka Starszego.
Wracając jednak do Blondynki w brązowym dresie...
Początkowo pani M. wyczuwała od niej ogromny dystans.
Tak jakby przyglądała się wszystkim bardzo ostrożnie i wolno.
Dopiero z czasem zaczęły się lepiej poznawać i coraz bardziej lubić.

Niestety państwo M. nie zagościli zbyt długo na kwiecistym osiedlu.
G. (=Blondynka w brązowym dresie) była wtedy w ciąży.
Rozstawały się ze łzami w oczach.
Na szczęście nowoczesne środki komunikacji pozwalają im na kontakty, mimo odległości...
Ale... to nie to samo...

Przez te  prawie dwa lata rozłąki G. dała się poznać jako oddana przyjaciółka, bezinteresowna i ciepła osoba.
To naprawdę wyjątek.
Zazwyczaj, gdy pani M. żegna się z miastem, musi pożegnać się też z ludźmi, których tam spotkała.
Bo mimo zapewnień, czas osłabia niemal wszystkie kontakty.

Dziewczyna z Wiszących Ogrodów ma tatę.
Jak się można domyślić, patrząc na jego córkę, jest to naprawdę kochany, dobry człowiek.
Niestety bardzo chory..
Potrzebuje siły... jakiejkolwiek.. może to być życzenie mu zdrowia, krótka modlitwa...
Dlatego pani M. bardzo Was prosi: prześlijcie mu dobre fluidy!!!


czwartek, 12 stycznia 2012

Dobre strony szybkiej komunikacji...

Wczoraj.
19:03
Piiikkkk
Piiikkkk
Klik:

Roześlij info gdzie możesz, proszę-trzeba szybko oddać na Franciszkańskiej krew AB lub 0, ale RH-,w banku nie ma nawet jednej jednostki,a czeka dwudniowa dziewczynka.

Pani M.zamarła z informacją migającą na małym monitorze Nokii Jakiejśtam.
Szybka myśl: ona nie, pan M. też nie, więc kto? 
Albo... kto zna najwięcej osób?
Sąsiadka Dżoana.
Klik, prześlij dalej, wysłane...

Pan M. bardzo się przejął, bo on nie jest pewien jaką ma grupę, ale małe szanse na RH-, nawet żadne.
Stworki zmówiły paciorek, by się krew dla Maleńkiej znalazła.
A pani M. dziękowała w duchu technice i dzisiejszym możliwościom, że dają szansę.
Zawsze może znaleźć się dawca, w tempie najszybszym z możliwych.
Wystarczy, że po kliknięciu, pobiegnie do szpitala...

Jakie było zakończenie?
Tego pani M. jeszcze nie wie, ale ma ogromną nadzieję, że się udało!
Trzymajcie kciuki, przesyłajcie dobre myśli!!




DOPISANE
Nie wiadomo co z dziewczynką. Ale podobno ludzi się trochę znalazło na czas :)

wtorek, 10 stycznia 2012

Leniwie niestety...

Śnieg.
Nie w snach, ani marzeniach.
Prawdziwy.
Za oknem.
Nareszcie! Dopiero! W końcu!

Ale pani M. lubi śnieg tylko na Święta.
Po tym czasie z utęsknieniem czeka na wiosnę.
Na ten niesamowity zapach trawy.
Na lżejsze kurtki i ciepło pierwszego, mocniejszego słońca.
Na ludzi, którzy zaczynają ubierać się bardziej kolorowo.

Tymczasem biały puch sprawia, że przeleżałaby sobie pod kocem, z książką w rękach...
Albo...
wybrałaby się do kina, na "Dziewczynę z tatuażem".
Czytaliście "Millenium" Stiega Larssona?
Jeśli nie, jest czego zazdrościć, bo wszystko przed Wami.
A wspomniany film to ekranizacja pierwszej części tej sagi kryminalnej.
Co prawda... powstała już jedna wersja..
Ale jest tak nudna, że nawet takiej fance Lisbeth Salander jaką jest pani M., nie udało się utrzymać powiek w pozycji wzniesionej.
Miejmy nadzieję, że amerykańska wersja choć odrobinę przybliży się do fenomenu książkowego.
Chociaż... to zazwyczaj jest niemożliwe (poza "Wojną polsko-ruską" Masłowskiej, której straszliwy bełkot został ubrany w całkiem niezłe obrazy).

No to... byle do wiosny....

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Podsumowując rok w mieście na Ł...

Słaby dzień.
Od rana niezbyt udany.
Bywa....

Może w takim razie mały bilans....
Kilka dni temu minął rok odkąd państwo M. zamieszkali w mieście na Ł.
Było ciężko...
Szczególnie przez pierwsze pół roku.
Pani M. otwarcie mówi, że nie lubi Ł.
I równie otwarcie, w każdej możliwej rozmowie podkreśla, że ona nie jest stąd i że jest tu na chwilę (mimo, że ta chwila jakaś przydługa).
Jadąc dzisiaj ze szkoły Stworka Starszego sama przed sobą przyznała, że buduje mur.
Z jednej strony jest wszystko co związane z miastem na Ł., z drugiej to, co kocha, czyli miasto na P.
I mimo, że się w nim nie urodziła ZAWSZE powtarza, że pochodzi stamtąd.
Tak czuje.

Jej podejście jest nieco infantylne niestety.
To tak jak małe dziecko zapiera się nóżkami i nie chce wejść do piaskownicy, bo woli inną...
Ale co z tego, że sama zdaje sobie z tego sprawę?

Dziś Ł. jest już oswojona...
Między innymi dlatego, Stworek Starszy tak dzielnie przysposobił się do bycia uczniem.
Ma świetną panią i przyjazną szkołę.
To ważne dla pani M.
Jedno jednak się nie zmieniło...

To NIGDY nie będzie JEJ miasto...

sobota, 7 stycznia 2012

Bez kolędy/Kolędy

Kuchnia na piątym piętrze szumi pomrukiwaniami laptopa.
Klikają przyciski.
Mandarynka nęci swoim zapachem, zmuszając panią M. do przerwy w pisaniu.
Stworki chwilowo zaszyły się w swoim pokoju tworząc bałagan niepowtarzalny krajobraz.

Ich matka, schowana za ekranem, próbuje odgonić swe myśli od lekkich wyrzutów sumienia.
A wszystko przez tytułową kolędę/Kolędę (wielką czy małą literą...)....
Dowiedziała się o niej chyba wczoraj.
I po raz pierwszy w życiu naprawdę nie chce jej przyjąć.
Powodów znalazła kilka:
1. za późno się dowiedziała...
2. chodzi do innego kościoła, przy szkole Stworka,
3. i tak to nie jej mieszkanie, poświęcili je rok temu i jest ok...
4. ostatnim razem ksiądz sprawił, że jej się odechciało (zresztą przedostatnim i przed przedostatnim było identycznie)....

Rozwińmy zatem 4 punkt.
Przez ostatnie 3 lata każdy duchowny odwiedzający ich dom (ten w G. i ten tutaj) wchodził, pomodlił się w tempie ekspresowym i nie zwalniając rytmu wychodził, zabierając białą kopertę ze sobą.
Pani M. była przyzwyczajona do innych spotkań kolędowych.
Zawsze pytano ją i Sister co w szkole, a rodzice opowiadali o swoich troskach i radościach.
Atmosfera oczekiwania na te wizyty była niesamowita, uroczysta.
Tymczasem żaden z przybyłych księży nawet nie zainteresował się dziećmi.
A Stworek młodszy przygotowywał na tę okazję specjalną sukienkę i pokaz tańca.
Zero reakcji, zero.
Tylko ogarnięcie wzrokiem mieszkania i pozostawienie obrazków...

Ale mimo to panią M. gryzie sumienie...
Głupio jej..
I ma nadzieję, że w tej chwili ksiądz już obszedł cała klatkę...
Amen


Uwielbiam... a wiecie kto śpiewa oryginał?




DOPISANE o 18.39
Godzinę temu do drzwi zadzwonił dzwonek.
Stworki zostały uprzedzone o udawanej ciszy w takiej sytuacji.
Dlatego oczywiście.. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
wydał z siebie ten Starszy..
Matka w dresach, rozwianej fryzurze, zatopiona w słowniku MUSIAŁA otworzyć drzwi...
Za nimi ksiądz..
Podziękowała mu, spłonęła buraczą czerwienią i odrzekła:
-My do tego innego kościoła chodzimy.. (miała na myśli inny budynek, ale duchowny chyba zrozumiał, że są innego wyznania, bo wyrozumiale potrząsnął głową....)
Wyrzuty sumienia się nasiliły....

czwartek, 5 stycznia 2012

Reakcja na akcję

Kilka dni temu omiatając mieszkanie w rytmie telewizji śniadaniowej (zupełnie wyjątkowo.. przyrzekam ;) ), do uszu pani M. dotarł nagle interesujący temat,
A że w tego typu programach zdarza się to niezwykle rzadko (najczęściej jest o straszeniu czymś tam lub oprzysłowiowej d.... Maryni) warto było złożyć swoje cztery litery na wygodnej kanapie i wytężyć słuch.
Sprawa dotyczyła niezwykłej inicjatywy, mającej na celu nie wpuszczanie... DZIECI do niektórych lokali...
Dziecko=zwierzę domowe; wyobraźcie sobie te znaki zakazu na których niemowlak i trochę większy brzdąc zostają przekreśleni grubą, czerwoną krechą.
Oczywiście nie trudno było się domyślić, że pomysł wyszedł od osób starszych, singli-samotników lub po prostu wiecznie obrażonych na świat zmanierowanych półgłówków.
I tak występowali sobie oni kolejno opowiadając o tym, jak to na poczcie dziecko oglądało (zbyt natarczywie zapewne i zbyt blisko) jakąś reklamę stojącą; albo o tym, jak to ciężko patrzeć, gdy dziecko podskakuje, śpiewa... oddycha.
Przyznajmy, są sytuacje w których nasze pociechy przesadzają i należy im wtedy uświadomić, że nie są same na świecie.
Ale to tylko dzieci.
Każdy kiedyś był mały i próbował poznawać świat na różne, czasem zbyt hałaśliwe sposoby.
W tym cały urok dzieciństwa.
A rodzic jest od tego, by nie było sytuacji ekstremalnych, jak w kawale o autobusie, gumie na czole i bezstresowym wychowaniu.

Wróćmy jednak na kilka minut do kanapy, wtorkowego poranku i dalszej części programu.
Pokazywano w nim krótkie migawki z sytuacji, w których ktoś zwracał uwagę dziecku, zachowującemu się za głośno lub robiącemu coś nie tak, jak dorosły by chciał.
Pani M. pomyślała wtedy jak łatwo jest zaatakować matkę, która zazwyczaj w tym samym czasie płaci na przykład rachunek, uspokaja niemowlaka w wózku, a do tego stara się powstrzymać starsze dziecko od śpiewania piosenki.
I jak łatwo jest nawrzucać samemu dziecku, które ma nie więcej niż 6 lat i sam fakt, że zwraca się do niego osoba obca, starsza, jest wystarczającym upomnieniem.

Ciekawe jednak dlaczego ci sami ludzie nie potrafią zareagować, gdy przez ścianę ktoś maltretuje dziecko?
Dlaczego sąsiedzi zazwyczaj udają głuchych i ślepych w takich sytuacjach?
Jak to się dzieje, że nikt nic nie mówi, gdy dorosły bije dziecko (bo przecież kiedyś tak wychowywano i dzieci były lepsze... niezły żart, prawda?)
Jeśli  reagować to ZAWSZE, a nie tylko wtedy, gdy celem jest ktoś właściwie bezbronny.

Coś na smutno:

I na bardzo... śmiesznie...




wtorek, 3 stycznia 2012

Leming na włoskich ścieżkach

Państwo M. postanowili spędzić okres międzyświąteczny dość nietypowo (przynajmniej dla nich).
W związku z tym zostawili Stworki u ich ukochanej babci G., a sami załadowali się do samolotu.
I tak 27 grudnia o godzinie 15.00 powitało ich słońce miasta do którego prowadzą wszystkie drogi.
Pachniało wczesną wiosną i bułeczkami (to stały zapach Rzymu-wg pani M.)
Humory dopisywały, tym bardziej, że do hotelu postanowili dojechać komunikacją miejską.
Dzięki wrodzonemu zmysłowi orientacji pan M. bezbłędnie doprowadził wycieczkę na miejsce.

W recepcji niezwykle uśmiechnięty, beżowy pan pobrał dodatkową opłatę za oddychanie i wręczył kluczyk.
Po otwarciu pokoju okazało się, iż "nieco" odbiega on od zdjęcia w necie....
Pani M. nie traciła optymizmu.
Trwało to jednak nie dłużej niż 30 sekund, czyli do momentu rozsunięcia zasłon...
Za oknem ukazał się nieziemski wręcz... burdel....
Okazało się, że widok przedstawiał "podwórko" z dachem pełnym klimatyzacyjnych pudeł i śmieci...
Pan M. wyszedł bez słowa.
Wrócił za kilkanaście minut z nowym kartko-kluczem.

Tym razem zarówno pokój jak i widok były imponujące :)
Okazało się, że dawanie najgorszego pokoju to standard dla Włochów (tak jest napisane w przewodniku) i jeśli ktoś się nie dopomni... jego strata...
Po krótkim odświeżeniu, państwo M. wyruszyli "w miasto".
Już od pierwszych godzin przemierzali wiele kilometrów (wszędzie piechotą, takie było założenie).
Pan M. dzielnie przewodniczył, a jego orientacja w terenie niezmienne wprawiała małżonkę w podziw.
Tempo jakie sobie narzucili już drugiego dnia doprowadziło panią M. do zakwasów..
I kiedy wracali z Watykanu do hotelu była przekonana, że nie dojdzie, że rozłoży się na rzymskich kocich łbach i poczeka.
Udało się jej jednak dotrzeć do łóżka, a następnego ranka dowlec się na śniadanie i zwiedzać dalej.


Jednak nie samym zwiedzaniem człowiek żyje, nawet we Włoszech.
Jedzenie..
Hmmm.....
Knajpki niestety są tak bardzo nastawione na turystę i ilość jadła, że o jakości czasem zapominają.
O jakości obsługi szczególnie.
Zdarzyło się jednak, że błądząc zapamiętale po mniej znanych kościółkach, nasi "Rzymianie" trafili na małą TRATTORIĘ..
Klimat niesamowity. Mnóstwo stolików, mało miejsca, a kelnerka co chwilę nuciła jakieś piosenki albo całowała wchodzących znajomych.
To dzięki niej każdy klient czuł się jak w domu.
A pizza? Pierwsza klasa!
Aż żal było wychodzić!

Na koniec nie sposób przemilczeć kwestii tytułowego leminga.
W  rodzinie M. to słowo oznacza nie tylko małe, miłe zwierzątko, ale też człowieka, który robi wszystko, jak inni.
Modny jest Czesław, słucha Czesława; wszyscy jeżdżą do Turcji na wakacje, on też itd itd
Gdy państwo M. planowali swój romantyczny wypad, założyli (zupełnie błędnie), że to poza sezonem i Rzym będzie dość pusty.
Oczywiście popełnili błąd.
Ludzie tłumnie gnieździli się na placu św. Piotra, z zapałem przemierzali 531 stopni na kopułę bazyliki (pani M. dotarła tam z jęzorem do pasa) i oglądali miliony identycznych figur sprzed naszej ery (po Muzeach Watykańskich ma się dość sztuki. tyle tam tego!).
Dlatego pan M. był nieco zmęczony i przygnębiony, stwierdzając, że i oni stali się lemingami.
Robią dokładnie to samo, co wszyscy.
Rozchmurzył się dopiero, gdy ostatniego dnia zwiedzali... ZOO (ulubiony obiekt pana M., który jest stałą atrakcją różnych wypadów).

W Sylwestra wracali do domu bez poczucia niedosytu:)

Kilka ujęć Rzymu, oczami pani M.