czwartek, 29 września 2011

Obiadowo...


No to pięknie.....
Pięknie...
Naprawdę :)
Za oknem złota, ciepła i pozytywna jesienna aura....
Nawet poranne wstawanie do szkoły nie jest straszne (póki co), bo wita nas słońce i całkiem przyzwoita temperatura :)
A teraz coś dla ciała..
Specjalnie dla G. przepis na wątróbkowe szaleństwo i skradziony deser kawowy...

Wątróbka zaplątana w warzywa :)


0.5kg wątróbki (najlepiej wieprzowej)
2 marchewki
1 pietruszka
kawałek selera
mała cebula lub por
sól, pieprz,
jajko
2 łyżki mąki
olej do smażenia

Warzywa i wątróbkę zmielić maszynką, następnie doprawić, wrzucić jajko i mąkę. Wymieszać.
Na rozgrzany olej nakładać niezbyt duże placki i smażyć z obu stron...

A skradziony przepis na przepyszne ciacho kawowo-bezowe znajdziecie TUTAJ.
Polecam serdecznie, bo jeśli postępuje się zgodnie z recepturą smak jest niebiański...



wtorek, 20 września 2011

W szatni...

Pani M. siedziała sobie na małej, obdrapanej ławeczce w szatni.
Stworek Mniejszy robił wszystkie możliwe figury akrobatyczne, które powinny zainteresować inne, zgromadzone w małym pomieszczeniu, osoby.
Skutek był zadowalający, gdyż jedna z Pań zapytała ile to dziecko ma lat.
Usłyszawszy, że za tydzień kończy 4, stwierdziła kurtuazyjnie, że wysoka i wygląda na pierwszą klasę (nie ma to jak szczerość przesady :) )
Stworek zaczął się marszczyć i postanowił przerwać wystąpienie, po czym szepnął mamie do ucha, że nie ma zamiaru rosnąć, jest jeszcze bardzo mały i taki pozostanie. A do szkoły wysłaliśmy już brata. Wystarczy.

W tak zwanym międzyczasie Pani M. jak zwykle przyglądała się ludziom i wyłapywała co ciekawsze rozmowy.
A wierzcie, albo nie, mamusie pierwszaków prześcigają się w opowiadaniu przeróżnych mitów o swoim dziecku, tudzież innych osobnikach.
Wsłuchując się w te skrawki myśli,a potem śledząc zachowania rodziców, pani M. stwierdziła, że czuje się jak za dawnych, szkolnych lat...
W tłumie już nieco oswojonych twarzy zauważyła bowiem swoje dawne koleżanki (nie dosłownie oczywiście). Te całujące się z chłopakami po kątach w 7 klasie i te, które zawsze zapominały odrobić lekcji. Ulubienice "naszej pani" i takie, które nigdy nie starały się nawet o jej względy...
Zabawne... ludzie dorastają, nabierają nowych doświadczeń, różnią się od siebie... jednocześnie będąc tak podobni do innych :)


poniedziałek, 19 września 2011

Złoto, czerwono, pomarańczowo...


Lubicie jesień?
Taką ciepłą, pełną słońca i zapachu kasztanów?
Już nie jest tak ciepło, jak miesiąc temu, a jednak nadal można urządzać długaśne spacery po parku..
A potem wracać do domu na kubek ciepłej herbaty okroszony ciachami własnej roboty..
A jakimi?
Najprostszymi na świecie..


Ciasteczka francuskie z jabłuszkami w kruszonce..


Ciasto francuskie może być gotowe :)
2 jabłka
cynamon
1/4 kostki masła
mąka
cukier


Ciasto dzielimy na kwadraty (ok 4-5 cm jedna ścianka)
Jabłka kroimy najlepiej w kosteczkę (możemy po prostu użyć gotowej masy szarlotkowej ;) )

Przygotowujemy kruszonkę: masło rozgniatamy z 3/4 szklanki mąki i cukrem (ile kto lubi, ja daję 1/4 szklanki)

Na jednej części kwadracików układamy jabłuszka, posypujemy cynamonem i kruszonka. Zaklejamy.

Ciasteczka więzimy w piekarniku ok 25 minut...
Gdy ostygną polewamy lukrem...

piątek, 16 września 2011

Odpowiedź

Dziś będzie w pierwszej osobie liczby pojedynczej...
Pod moim ostatnim wpisem znalazł się bardzo krzywdzący komentarz.
Nie będę nikomu zabraniać wolności słowa itd...
Jest mi zwyczajnie przykro, tym bardziej, że najprawdopodobniej jest to osoba, którą znam (nie wiem na 100% kto, ale to może lepiej).
Na pewno nie jest to jednak osoba, która jest mi życzliwa.
Nie ważne....
Obiecałam sobie nie odpisywać na kontrowersyjne komentarze, ale.. nie dałam rady, odpisałam pod jej opinią-swoją własną.
Robię nawet więcej.. poświęcam temu całą notkę.

Zacznę od tego, że musiałabym być niezłą hipokrytką atakując kobiety pracujące..
Sama od dłuższego czasu łapię się różnych prac (do tej pory niezgodnych z moim wykształceniem nawet :) ), bo próbuję reaktywować się zawodowo.
Z wielu względów nie wychodzi, ale staram się i chcę tego.
W ostatniej notatce napisałam jedynie, że nie rozumiem kobiet, które jak najszybciej po porodzie wracają do pracy, bo chcą być doceniane społecznie (Matka Polka brzmi przecież w Polsce niemal jak alkoholiczka czy inna ćpunka- w ustach pewnych osób)  cytat: "Nie wierzę i nie dam się przekonać, że to normalne by po miesiącu od porodu wracać do pracy.

Dziecko z opiekunką, mama spełniona zawodowo i macierzyńsko.. słodki obrazek.."
Na co dostaję piękną nadinterpretację osoby Anonimowej:
"...to rodziny patologiczne z patologicznie niepracującymi matkami powinny być chyba prawdziwym rajem dla dzieci. "
Ok.... 
I jeszcze... "To niesprawiedliwe, że pracujące matki ocenia Pani jako wyrodne kobiety zostawiające kwilące niemowlęta i biegnące na obcasach do raju"
Gdzie to napisałam????
Sama zmierzam w tym kierunku. Opornie bo opornie, ale zawsze...
Ale najlepsze słowa zostały na deser:
"Jednak życie może okazać się nie takie skore do pomocy, jak sądzisz.
Mam nadzieję, że Twój idealny mąż, nie zapytał Cię nigdy (doceniając niezwykle Twoją pracę domową), co dziś robiłaś, kiedy siedziałaś z dziećmi w domu?
Nigdy się nie odważył.
Niestety nie wydaje mi się, żeby taki ideał istniał.
Oby za 5 lat nie znalazł 25-latki, która biega w obcasach i pnie się po szczeblach tzw. kariery, i nie myśli w ogóle o posiadaniu potomstw, kiedy Ty będziesz zastanawiać się, którą szufladę dziś posprzątać."

Jedno wiem.. Nie mogła tego napisać żadna osoba, której na mnie zależy albo taka, która choć odrobinę zna moją sytuację i moje plany.
A życzenia dotyczące mojego męża pozostawię bez komentarza tym razem..
Jest mi zwyczajnie przykro...
Wielokrotnie bowiem pisałam jak bardzo chciałabym zacząć spełniać się zawodowo, bo to już czas. Najwyższy.
Niestety moje życie nie odpowiada tysiącom szablonowych scenariuszy innych młodych rodzin.
Ale dajemy radę.
Nikt nam nie musiał pomagać finansowo dzięki Bogu.
Sami kupiliśmy mieszkanie, możemy pozwolić sobie na pewne rzeczy. Jesteśmy rodziną i naszą wspólną decyzją było to, że przez kilka pierwszych lat obowiązywał u nas może trochę konserwatywny podział obowiązków. 
Ja jestem osobą pesymistyczną, wiecznie tęskniącą za bliżej nieokreśloną przeszłością, ale.. taką mam naturę. Od zawsze.
Przepraszam za zbyt dużo tego JA JA JA, ale musiałam się wypowiedzieć.
I nie zabraniam tego innym.


P.S. Przepraszam za brak składu i ładu, ale emocje.. emocje...

wtorek, 13 września 2011

Stan odmienny :)

Pani M. ma ochotę na śledzie i orzechy.
Dokładnie w takim połączeniu..
Mniam..
I wcale nie oznacza to, że jest w odmiennym stanie.
Nie ma mowy..
Po prostu trafiła w końcu na pyszne koreczki kaszubskie i bardzo ubolewa, bo...
już nic nie zostało...

W TV mówią właśnie o kobietach w ciąży..
 że nie można rezygnować z normalnego życia itp itd...
A ja powiem, że ... to zależy

Pani M. ciążę pierwszą przeżyła doskonale.
Pracowała, studiowała i chodziła na mega długie spacery.
Czuła się świetnie i poza alkoholem (którego i tak nie lubi) właściwie nie musiała rezygnować z niczego.
Drugi raz nie był tak łatwy...
Skończyło się na leżeniu  na kanapie przez 3 ostatnie msce.

I jaki ona miała na to wpływ?
ŻADEN.
Dlatego tez takie głupie gadanie, że trzeba normalnie żyć, bo ciąża to nie choroba, doprowadza panią M. do głębokiej furii..
Już nawet nie będzie rozwijać tematu dalszego, czyli, że matka powinna migiem wracać do pracy, gdy tylko urodzi... (oczywiście pomijam PRAWDZIWE względy finansowe)
Bo jeśli nie to jest domową kurą, kobietą bez ambicji itp itd.
To ja się pytam po co w takim razie decydować się na dziecko????
Może.... bo tak wypada? Bo inni mają? Bo to ten wiek? Bo będą fajne zdjęcia?
Nie wierzę i nie dam się przekonać, że to normalne by po miesiącu od porodu wracać do pracy.
Dziecko z opiekunką, mama spełniona zawodowo i macierzyńsko.. słodki obrazek..
Ale... fałszywy!
Bo po powrocie z pracy ta kobieta wcale nie poświęci się w 100% swojemu dziecku. Ona przecież musi zrobić te same rzeczy, które robi ta straszna, zaniedbana kura domowa. Samo się nie ugotuje i nie wypierze (chyba że kogoś stać na gosposię). 
Jednak nie dało się nie rozwinąć, więc STOP.. co by za dużo się nie wykrzyczeć...



czwartek, 8 września 2011

Zero stresu...

Dawno, dawno temu... a może wcale nie tak dawno...
Daleko.. a może zupełnie blisko...
W całkiem ładnym bloku, na ostatnim pietrze...
No dobra, dobra....
To żart był... jakoś tak wyszło z tym początkiem...

Dziś wrócimy do 1 września, albo lepiej od razu do 2.
Stworek nr 1, sześciolatek, po raz pierwszy poszedł do szkoły,
Pani M. teoretycznie była zupełnie spokojna.
Ale to tylko złudzenie.
Tak naprawdę w jej głowie przewijał się cały tabun myśli..
A czy on będzie się tam dobrze czuł, czy pani będzie wyrozumiała, czy dzieci nie będą złośliwe itd itp..

Postanowiła, że zrobi Stworkowi miłą atmosferę, wzbogaconą ulubionym obiadkiem.
Były więc klopsiki z cebulką i własnoręcznie przygotowane buraczki..
No właśnie.
Buraczki gotowały się aż miło, a pani M. postanowiła w tym czasie przygotować siebie i Stworka do wyjścia.
Już mieli wychodzić, gdy zadzwonił telefon.
Okazało się, że w wyniku błędu systemu trzeba było odkręcać pewne sprawy związane z zerówką..( ale to nieistotne).
Rozmowa z panią X. zajęła nieco ponad 5 minut i pani M, z przestrachem zauważyła, że najwyższy czas na opuszczenie mieszkania.
Po drodze odebrali Stworka nr 2 z przedszkola i z nadzieją ruszyli w stronę szkoły.
W pewnym momencie Stworek nr 1 z uśmiechem na buzi stwierdził, że już się nie może doczekać buraczków..
W głowie jego mamy wszystko zadziało się błyskawicznie BURACZKI-NIESPODZIEWANY TELEFON-NIEWYŁĄCZONA KUCHENKA... NIEWYŁĄCZONA KUCHENKA???!!!!!!
A do rozpoczęcia lekcji 8 minut. Nie ma szansy, by wrócić do domu i z powrotem.
W związku z tym trzeba było zostawić biednego pierwszaka w świetlicy i łamiąc niemal wszystkie przepisy ruchu drogowego wrócić do domu, by stwierdzić.... że buraczki mają jeszcze jakieś 4 cm wody....
I po co te nerwy ja się pytam....
A potem były jeszcze wyrzuty sumienia, że pierwszego dnia Stworek musiał samotnie witać się ze swoją nową panią i nową klasą....

wtorek, 6 września 2011

Takie tam....

Może tak od dziś w pierwszej osobie?
Hmmm
Pani M. to osoba trzecia, więc opisuję siebie jakby z perspektywy obserwatora.
A żeby być obserwatorem obiektywnym nie powinno się być jednocześnie bohaterem.
Pomieszałam?
W każdym razie już milion razy Pani M. zastanawiała się, że może łatwiej by było pisać osobie w pierwszej osobie liczby pojedynczej..
Ale.. tak jest chyba ciekawiej.. trudniej nawet :)

No to ostatnie kilkadziesiąt minut w ciszy bezstworkowej....
Miłej? Chwilami na pewno, ale i tak zawsze po dwóch godzinach jest jakoś tak.. bezgłośnie....