sobota, 30 kwietnia 2011

Królowa

Pani M. nie chciałaby być królową.
Nawet u boku Wiliama (lub co znacznie ciekawsze :)- Harrego).
Mimo, że z zapartym tchem oglądała wczorajszą uroczystość...
Zachwycała się sukienką, skromnością (już) księżnej  Kate i jakąś taką normalnością całej uroczystości...
Wydawałoby się, że to młode małżeństwo, jakich wiele.
Zakochane w sobie i próbujące delikatnie nagiąć przestarzałe czasem tradycje...

Prawda jest jednak taka, że nigdy nie będą mogli być do końca sobą.
Może tylko w zaciszu domowym.
Od teraz zacznie się wyczekiwanie na potomka, spekulowanie kiedy, gdzie, jak...
A Kate stała się własnością nie tylko Brytyjczyków, ale i świata.
Będą wymagali od niej ciągłego pojawiania się, zachowywania, uśmiechania...

A może ona wcale tego nie chce?
Może czasem wolałaby wyjść w skarpetkach i koszuli do ogrodu w swoim domu...
Posiedzieć w parku tak, by nikt nie zwracał na nią uwagi...
Pójść do kina i jeść popcorn w sali wypełnionej po brzegi...
Niestety to już za nią...

Przed nią sporo państwowych obowiązków...
Na szczęście nie tylko!
Ma przy sobie ukochanego człowieka, poślubionego z całą świadomością jego sytuacji.
Człowieka, który patrzy w nią z uśmiechem w oczach...
Dlatego trzeba im życzyć, by ta miłość z roku na rok stawała się mocniejsza i pomogła im kreować nowy wizerunek angielskiej monarchii :0

czwartek, 28 kwietnia 2011

P.


Pani M. oddycha..
Ma uśmiech na twarzy...
Przez balkon wpływa chłodne już powietrze..
I ten specyficzny zapach...
Charakterystyczny tylko dla miasta na P.
Jak to możliwe, że tak na nią działa?

Chociaż na chwilkę może tu znowu być, nacieszyć się, naładować baterie pozytywną energią.
Może kiedyś uda się zostać na stałe, wrócić...

W każdym razie jest cudnie :)

A Pan M. ma nowe oczy :)

wtorek, 26 kwietnia 2011

Ponad normę...

Święta, święta i... pół kilograma na plusie...
I żeby tylko to!
Rozbudzony smakołykami apetyt pozostał.
Nie wystarczy już kanapka na śniadanie... Musi być też sałatka, a teraz jakieś ciacho...
Pani M. objada się, aż miło... szkoda tylko, że spodnie zaczynają ją cisnąć, a guzik niebezpiecznie napina się na brzuchu :)
Nie ma to jak święta :)

A teraz znowu cisza... dzisiaj wyjątkowo przyjemna, bo zapełni się muzyką i (to może mniej miłe) wyciem odkurzacza.
Bo po świętach nie tylko kilogramy są ponadprogramowe, bałagan też.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Samotność w święta...

No tak... Pani M. miała spędzić święta w otoczeniu Stworków i pana M.
Mieli być sami, miało być raczej cicho.. (zbyt cicho) i spokojnie.
Oczywiście wcale się to naszej bohaterce nie podobało.
Każde święta, szczególnie w dzieciństwie, spędzała przecież w hałasie wydawanym przez kilkanaście gardeł.
Zawsze było mnóstwo ludzi.
Po to są przecież takie okazje, by pobyć razem.
Dlatego pani M. strasznie narzekała, że jak to, że ona by chciała inaczej, że po co w ogóle coś szykować...

Sąsiadka pocieszyła ją, że i oni spędzają święta sami, więc może wpadną na ciasto.
I wpadli.
Ale tuż przed nimi, do mieszkania na piątym piętrze, zapukał ktoś jeszcze...
Skąd się tam wziął?
Z przypadku. Po prostu...

Ale nagle w domu zawrzało.
Sześcioro dzieci rozpełzło się po wszystkich kątach, a trzy pary rodziców usadowiły się wygodnie wokół szklanego stolika.
Na stole, obok sernika i cukierków czekoladowych, wyrosły dwie butelki wina i kieliszki (pani M. swoje wybiła, więc sąsiad podał przez balkon)
A potem przez kilka godzin dzieci bawiły się jak szalone, a dorośli nie mogli przestać gadać :0

Nie ma to jak samotne święta :)

czwartek, 21 kwietnia 2011

Radość :)

Wiele jest rzeczy, które sprawia, że czujemy się szczęśliwi..
Jednak dopiero nowe życie daje radość niewysłowioną...
Szczególnie kobiecie...
Pierwsze ruchy dziecka to nieopisane emocje.
Zastanawiasz się jak to możliwe, że rośnie w Tobie człowiek.
Reaguje na Twój nastrój, dźwięk, niepokój...
A potem, gdy dostajesz to małe Coś, ruchliwe zawiniątko, nie możesz uwierzyć, że jest Twoje.
Ten zapach, stworzony zapewne z premedytacją, nie pozwala Ci oprzeć się pokusie ciągłego zachwytu.

I chociaż Stworki dawno już wyrosły z pieluch, kolek, maleńkich stópek, Pani M. wciąż nie może przestać się nimi cieszyć. Może już inaczej, bardziej dojrzale ale ... nieustannie...

środa, 20 kwietnia 2011

Feta am :)

Pani M. nadal w marnym nastroju...
To zaczyna być nudne...
Wczoraj zakupiła mnóstwo świątecznych bibelotów, by się wczuć w atmosferę Wielkanocy...
Pomogło... na chwilkę...

Dlatego dziś, żeby nie smęcić, poda przepis na ser feta w marynacie.
Jeśli ktoś lubi przekąski, na pewno będzie zachwycony tą propozycją :)



Romans fety z papryką



-ser feta (najlepszy jest płaski, prostokątny z Arli-Classic)
-3 ząbki czosnku,
-rozmaryn (najlepiej "żywy", ale może być suszony)
-papryka czerwona duża,
-2 małe papryczki chili (lub inne ostre),
-2 cebule pokrojone w kostkę,
-sól, pieprz, czubata łyżeczka słodkiej papryki.

Cebulę i pokrojone papryki zasmażyć na oleju/oliwie, dodać sól, pieprz i paprykę w proszku.
Odstawić by ostygło.
Fetę pokroić w małe kostki, dodać rozmaryn i pokrojony w płatki czosnek.
Gdy papryka jest już chłodna, połączyć ją z serem.
Wszystko mieszamy, przykrywamy i do lodówki na min. 5 godzin.

Smacznego!

wtorek, 19 kwietnia 2011

Uciec chcę?

gdyby tak można było po prostu wyjść..
a potem wejść...
w autobus/tramwaj/samolot...
pojechać tam, gdzie było się kiedyś...
z uśmiechem w duszy...
z harmonią...
cieszyć się piaskiem, zbierać stonkę do słoika, pić oranżadę z folii...

ale nie da rady...
jest tu i teraz...
zbyt późno i za wcześnie...

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Afrodyzjaki

Pani M. potrafi wymienić niewielu celebrytów, którzy jej się podobają.. (z pewnością są to min. Jean Reno, Sebastian Karpiel-Bułecka i Lesław Żurek :)).
Często jednak patrząc na twarze znanych osób zastanawia się, jak to jest możliwe, że kobiety za nimi szaleją... I tak sobie myśli, że jedynym wytłumaczeniem jest po prostu SŁAWA.
To ona sprawia, że ktoś, kto zupełnie nie wpisuje się w żadne kanony piękna (Nieee, nawet w kanony zwykłej, ludzkiej przystojności nie można go podciągnąć), nagle okazuje się spełnieniem marzeń tysięcy kobiet... Popularność ma więc moc niezłego afrodyzjaku...
Przykład... Wyobraźcie sobie stojącego pod budką z piwem Karolaka, który dopiero co wrócił z pracy w jakiejś fabryce... Ubrany zupełnie przeciętnie, ale ten sam wyraz twarzy, ta sama fryzura... Czy jego przerwa między zębami nadal będzie seksowna dla tłumu zakochanych w nim fanek.. Hmmm... Wątpię bardzo...
Albo Borys Szyc dla odmiany. Jest sprzedawcą na przykład w Ikei (a co! reklama musi być!). Czy jego fascynujący strit nadal będzie tak samo intrygujący i... tajemniczy?

Wzmacniającym sławę dodatkiem są oczywiście PIENIĄDZE. Tutaj wchodzą do gry wszystkie  panie, które chętnie zabłysną nowymi ustami i markowymi ciuchami, stojąc w blasku fleszy paparazzich. A potem jeszcze opowiedzą różnym kolorowym pismom, jak to spotkały miłość życia, że nie miały pojęcia jak bardzo sławny jest ich ukochany (no w sumie w dzisiejszych czasach, gdy media są tak słabo rozwinięte...) i... że nie przeszkadza im wcale, że wygląda jak ich ojciec. A poza tym to przecież najprzystojniejszy starszy pan na świecie.

Takie rzeczy mają miejsce nie tylko w świecie show-businessu. Często zdarza się przecież, że gdy ktoś jest bardzo zamożny, ma fajne gadżety i markowe ciuchy, dla wielu okazuje się super partią.. ba nawet przystojniakiem. I nawet pan grubo po 50-tce ma szansę zostać "chłopakiem" dwudziestolatki...
(Oczywiście to ogromne uproszczenie, bo zdarza się, że są normalne pary z dużą różnicą wieku.)
Na jednym z kanałów telewizyjnych jest taki program "Żona dla milionera". Pani selekcjonerka ma za zadanie znalezienie kobiet odpowiadających wymaganiom klienta (w 90% kryteria to ich wygląd), potem trzeba je przebrać w obcisłe sukienki i buty na obcasie. Ostateczne spotkanie wygląda jak pokaz psów, które wdzięczą się sztucznie, by milioner wybrał właśnie je.
Słuchając wypowiedzi tych dziewczyn, można uśmiać się do łez, ale jeszcze zabawniejsi są panowie. Najpierw opowiadają jak chcieliby znaleźć żonę,\.. mądrą,  dobrą, ciepłą osobę. I wybierają ... tę, która ma najdłuższe nogi, najkrótszą sukienkę i najlepsze silikony.. Żal patrzeć....

Podsumowując... Polecam afrodyzjaki, ale... naturalne :)

sobota, 16 kwietnia 2011

Ciepły dzień...


Ogromne pomieszczenia wypełnione są półkami, które uginają się pod ciężarem książek.
W strzelistych oknach królują witraże.
Wszędzie czuć zapach druku, papieru i... kurzu..
Między kolejnymi rzędami ksiąg znajdują się stare stoły, a przy nich czytelnicy.
Tak, to biblioteka z prawdziwego zdarzenia.

Pani M. weszła tutaj, by odbyć rozmowę kwalifikacyjną.
Nie wie za bardzo co miałaby robić, ale już by chciała.
Została uwiedziona, gdy tylko otworzyła drzwi tego miejsca.

Egzaminatorzy są mili, ma coś przeczytać, odpowiedzieć na kilka pytań.
Czuje, że jej dobrze poszło.
Jakaś pani daje jej do zrozumienia, że została przyjęta, pyta czy ma czas codziennie po 18 (dziwne godziny pracy, co?).
Oczywiście idealnie jej pasują, bo pan M. może wrócić, zająć się Stworkami.
Szczęśliwa wychodzi przed piękny, stary budynek.
Ma na sobie lekką sukienkę i sandałki. Wokół czuć zapach ciepłego, letniego wieczoru (dobrze odmieniłam? hmmm). Zapach chłodnych drzew i ciepłego chodnika.
Wystarczy zamknąć oczy by...

... obudzić się w swoim  łóżku, na ostatnim piętrze żółtego bloku...
To był tylko sen...
Jaka szkoda.... że się nie spełni...

piątek, 15 kwietnia 2011

Będzie poważnie

Strach przed śmiercią paraliżuje...
Szczególnie, gdy człowiek wie, że nie do końca zrobił wszystko dobrze...
Popełnił za dużo błędów...
Dlatego raczej boi się nie śmierci samej w sobie, ale tego co jest po drugiej stronie...
Dziwnie to zabrzmi, ale największe szczęście mają w takim razie osoby, które dożywają późnej starości.
Łatwiej jest im się zmienić, naprawić to, co się nie udało, odszukać Boga, odnaleźć sens...
Gdy człowiek jest młodszy na wszystko patrzy inaczej, czasem bardzo się gubi i nie potrafi żyć...dobrze.

Pani M. kiedyś bardzo pilnowała swojej praktyki katolickiej. Nie dlatego, że ktoś ją zmuszał, ale dlatego, że dawało jej to radość. Zaliczyła kilka pieszych pielgrzymek do Częstochowy, była członkiem Oazy i startowała w olimpiadach o tematyce religijnej. Lubiła to.
Jednak, gdy poszła na studia wszystko ograniczyło się do mszy świętej, a później, gdy urodziły się dzieci, już i na to jakoś nie zawsze był czas.
Dziś czuje, że choć jej wiara jest taka sama, to brakuje jej tamtych przeżyć.. ale... odzwyczaiła się... Szczególnie, gdy idzie na mszę typu "zaliczona", na której ksiądz  odczytuje bezbarwnym tonem jeden ze swoich tekstów. Wtedy już zupełnie jej się nie chce... I wstyd jej przed samą sobą..

Czasami patrząc na niektóre osoby chodzące regularnie do kościoła, zastanawia się jednak czy większość z nich nie robi tego pro forma. Wiele starszych pań/panów z grzecznie złożonymi rękami śpiewa piękne pieśni, modli się gorliwie. Niestety zdarza się, że już po drodze ze mszy, z radością zajmują się obgadywaniem innych, albo codziennie przychodzą pijani do domu. Nie wspomnę nawet o takich co to uczą żonę posłuszeństwa przy pomocy silnej pięści.


Przepraszam za chaos, ale jakoś ciężko poskładać te wszystkie myśli w jedną, logiczną całość....

środa, 13 kwietnia 2011

Czwarty grzech główny..

Pomidor z cebulą leniwie tapla się w śmietanie...
Świeże bułki z szynką trochę zbyt szybko znikają w ustach pani M., podczas gdy ona, jak zwykle, nie robi nic konstruktywnego. (Od kilku minut po prostu biega po swoich ulubionych stronach wuwuwu...)

Czy kiedykolwiek byliście o coś zazdrośni?
Na pewno!
Każdy czasem budzi w sobie ten rodzaj uczuć.
Pani M. nigdy nie zazdrościła nikomu rzeczy materialnych.
To nie leży w jej naturze. Potrafi stwierdzić, że ktoś ma fajną sukienkę, dom, samochód... ale nie zazdrości.
Niestety nie jest święta i zdarzyło jej się popełnić czwarty  grzech główny...
Wystarczy popatrzeć na jej szkolną przeszłość...
Zarówno mała pani M. z kokardkami we włosach, jak i ta starsza, studiująca na UAM, nie mogły oprzeć się pokusie, by nie zazdrościć... wyników w nauce.
O tak! To oceny zawsze były najważniejsze w jej życiu. Musiała być najlepsza i bardzo źle czuła się, gdy ktoś ją przegonił... Na szczęście razem z upływającymi latami, także zazdrość mijała coraz szybciej... I łatwiej było mieć nad nią kontrolę.
Ale są ludzie, którzy nie potrafią zapanować nad tym uczuciem. Z czasem zaczyna ono rządzić ich życiem... Pani M. osobiście zna takie osoby, które całymi dniami siedzą w oknie, lub (te młodsze) na portalach społecznościowych i obserwują co też pan X lub pani Y nowego kupili, jaki mają dom, jakie ubrania... Co więcej, gdy znajdą podatny grunt (czyli innego zazdrośnika) konkurują z nim wytrwale.
To już chyba jest choroba...

Inny rodzaj zazdrości, który nie ominął pewnie nikogo to zazdrość o ukochaną osobę..
Ech! Nie ważne ile masz lat i jak długo trwa Twój związek.. czasem po prostu się nie da...
Ale... nie ma miłości bez zazdrości...
I mimo, że piosenka zupełnie nie dotyczy pani M, posłuchajcie, bo to fajny przebój...

wtorek, 12 kwietnia 2011

Niepoprawna politycznie...

Zaczniemy od stwierdzenia, które wyda się bezczelne, może nawet infantylne.
Pani M. nie jest patriotką. Nigdy nią nie była i małe szanse, ze kiedykolwiek zostanie.
Parę lat temu sądziła, że to kwestia wieku, że jej przejdzie.
Nie miała racji. Nasiliło się...
Powinno jej być przykro, powinno może być wstyd, ale nie jest.

Powodów takiego stanu jest wiele.
Nie podoba jej się zarządzanie tym krajem, jego struktury, stosunek wobec społeczeństwa..

Dzisiaj to nie-bycie-patriotką osiągnęło apogeum (nie, nie po raz pierwszy...).
Kostka pani M. ani myśli zapomnieć o swoim wypadku na schodach..
Boli, a gdy zabierzemy jej opaskę podtrzymującą, puchnie okropnie (złośliwa bestia..)
Oczywiście to wszystko kwestia jej wieku, gdyby była te 5, albo 10 lat młodsza obyło by się bez fochów.
Ale jest jak jest. Starość nie radość.
W każdym razie pani M. postanowiła raz jeszcze pokazać ją fachowcom. Domyślała się, że decydując się na pomoc NFZ napotka na silny opór.. I... nie rozczarowała się..
Jako, ze wciąż się przeprowadza i nie zdążyła zmienić przychodni, powędrowała na izbę przyjęć do jednego ze szpitali.
Przywitała ją tam kolejka jak z czasów czerwonych rządów. Ale nie popsuło jej to nastroju. Ma czas, poczeka... 
Po 45 minutach, przejawiająca 0% empatii pani, z łaską odparła, że "proszę czekać, ale może to potrwać. Pani nie stąd. Najpierw przyjmiemy innych".
Pani M. grzecznie zajęła miejsce i kolejne trzy kwadranse czekała, by zaprezentować kostkę następnej miłej osobie. Osoba obejrzała, rzuciła pełne złości spojrzenie i odparła:
-Ja Pani w ogóle nie powinnam przyjąć, inny by panią wyrzucił, bo pani jest nie stąd i skierowania nie ma. Ale niech pani czeka, zrobimy jedno zdjęcie. Tylko o ortopedzie czy chirurgu to może pani zapomnieć. Będzie za jakieś 6, 7 godzin.
-Czyli, że mam znowu prywatnie iść, tak?
-??? (tu nastąpił długi wywód pytanej )
Na zdjęcie Pani M. się już nie doczekała, bo po godzinie zabrakło jej cierpliwości i czasu...
Najciekawsze jest to, ze gdy kiedyś pan M. podliczył ile płaci na służbę zdrowia rocznie, to wyszło, że miałby za to miesięczny pobyt w luksusowej klinice albo wycieczkę dla czteroosobowej rodziny do Egiptu.. all inclusive... I jeszcze by zostało...
Takie rzeczy tylko w Polsce....

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Pływam pod wodą...

Najgorsze jest to, że czasem stoisz między młotem a kowadłem.
Słuchasz dwóch osobnych głosów.
Każdy jest dla Ciebie ważny, ale są tak różne, że nie masz już siły.. tłumaczyć?
Chcesz krzyknąć, ale krzyczysz tylko w środku..
Dlaczego to musi być takie trudne?
Chcesz tylko, by Cię zrozumiały, spróbowały spojrzeć z Twojej perspektywy..
One jednak patrzą tylko ze swojej..
Twierdzą, że faworyzujesz tą drugą, że ona jest Twoim życiem...

I nie potrafisz już oddychać...
Boisz się każdego nowego konfliktu.
Nie chcesz stać tylko po jednej stronie..
.. a nie chcą byś stała po obu...

Pływam pod wodą..
mam tylko płuca....

niedziela, 10 kwietnia 2011

Cofnijmy się w czasie...

Dokładnie rok temu pani M. jeszcze spała w  nie swoim łóżku, nie swoim domu, nie swoim kraju..
Obok niej drzemały Stworki a na rozkładanym fotelu pan M.
Tuż przy nim leżał jeszcze ciepły materac i dwa pieski.
Siostra pani M. (zwana zazwyczaj sister :) ) wyszła już do pracy.

Jakieś 2,5 godziny później cała rodzina siedziała w metrze, zmierzającym na stację Bond Street.
To właśnie wtedy telefony zaczęły delikatnie "pikać", dając właścicielom do zrozumienia, że mają wiadomość...
Spodziewali się wszystkiego.. od sieciowych śmieci po pytania rodziców, czy wszystko w porządku.
Nie mieli jednak pojęcia, że to, co przeczytają już na zawsze pozostanie częścią historii, tragicznej historii...

Rozbił się samolot prezydencki


Podobno wszyscy zginęli...


Zginęła para prezydencka.. (tu rodzice wymienili mnóstwo nazwisk.. bardzo znanych...)

Metro nadal mknęło do przodu, ale oni nie zwracali na to uwagi..
Ani na hałas, ani też na ludzi dookoła.
Czas stanął w miejscu...
10 kwietnia 2010

Dzień przestał cieszyć pięknym słońcem, Londyn już nie zachwycał tak bardzo jak zazwyczaj...
na ulicach, co jakiś czas słychać było Polaków mówiących o jednym.. o Smoleńsku...

Po powrocie do mieszkania siostry, uważnie śledzili wszystkie wiadomości... i nie wierzyli, że nagle tak wiele osób straciło kogoś bliskiego, że stało się to tuż przed lądowaniem, że tylu ważnych ludzi zginęło...

Niektórzy widzieli w tym wydarzeniu moc.. moc jedności..
.......................która nigdy nie nadeszła, bo Polacy to bardzo pokrętny naród..
Chyba żaden inny nie potrafiłby przekuć narodowej tragedii w powód do ciągłych kłótni...

Dokładnie rok temu o godzinie 7.27 wystartował samolot z 96 osobami na pokładzie...  [*]

sobota, 9 kwietnia 2011

Dajesz mi...

Gdy nie chce się nic i tylko muzyka daje energię...
Wystarczy ciepły koc, książka i... cisza....
Niestety pani M. nie może marzyć o tym ostatnim, bo przecież mamy weekend :)
Stworki kochane od rana nie dają o tym zapomnieć..

I nie wiem skąd wzięło się w mojej głowie to:

piątek, 8 kwietnia 2011

Miało być o śniadaniu...

Świeże bułki grzecznie stygną w siatce z zakupami.
Pierwsze PRAWDZIWE pomidory leżą w miseczce i czekają na swoją kolej...
Pani M. tymczasem zaparza sobie niby-herbatę (jedno zamoczenie we wrzątku i gotowa) i patrzy za okno.
Znajomy budynek peerelowskiego szpitala stoi tam, gdzie wcześniej, strasząc trochę obdrapanym, szarym tynkiem. Kiedy jest słońce nie wygląda tak ponuro. Ale dzisiaj niestety tylko chmury i wiatr...
W domu szaleje pralka, na podłodze walają się ślady po porannej bitwie Stworków...
Z głośników sączy się ulubiona muzyka (http://www.youtube.com/watch?v=FvJp96p8Hrw)...

Oglądaliście film "Tajemnica Brokeback Mountain"?
Pani M. nagrała go sobie, bo nie wypadało nie skorzystać z okazji, do obejrzenia tak znanego obrazu...
I.. film rzeczywiście jest wyjątkowy, nie wspominając nawet o grze aktorskiej (szkoda, że zmarnował się taki talent-Heath Leger). Robi wrażenie... Mimo, że jedna z pierwszych scen intymnych była trochę za ostra? szorstka? dosłowna? Ale całość naprawdę dobra. W końcu ktoś pokazał, że gej (mam nadzieję, ze to nie jest obraźliwe określenie..) to mężczyzna z krwi i kości, nie żaden zmanierowany gość z brylantyną na włosach i fioletową koszulą z atłasu (patrz: tanie komedie).
Pani M. nie ma problemów z akceptowaniem innej orientacji seksualnej. Jeśli ktoś naprawdę tak czuje i potrafi stworzyć trwały związek z innym człowiekiem, to co w tym złego? Trzeba zrozumieć, że nie wszyscy jesteśmy tacy sami. Lepiej związać się z osobą tej samej płci, którą się kocha, niż, tak jak bohaterowie filmu, zniszczyć życie sobie i innym...
Jednego czego pani M. nie rozumie u osób nazywających siebie homoseksualistami to nachalne i sztuczne epatowanie orientacją. Taki gej-ekshibicjonista, zmieniający partnerów jak rękawiczki i latający z gołym tyłkiem po ulicach, nie budzi niczyjego zaufania. Trochę tak jak przebieraniec. Nie można mieć pewności, czy on lubi mężczyzn na przykład tylko we wtorki, a w środy woli kobiety...
Nie chodzi tu wcale o tzw. "coming out-y", bo to akurat zrozumiałe i naturalne. Nikt nie chciałby całe życie udawać, stwarzać pozory "normalności", tylko dlatego, by nie zostać odrzuconym przez społeczeństwo.

Ale... odeszliśmy od tematu bułek i herbaty... daleko... nawet trochę za daleko...
Wracajmy więc do kuchni w kolorze kawy, do pani M., która plącze się w zeznaniach i do muzyki, która potrafi przenieść w inna rzeczywistość...

czwartek, 7 kwietnia 2011

Dowód na istnienie Boga...

Babcia G. była już kilka razy cytowana.
Prawda jest taka, że nie starczyłoby całej książki, by opowiedzieć o wszystkim, co jej dotyczy.
Dziś jednak, gdy pani M. odprowadziła już Stworki do przedszkola i spojrzała w to swoje okno na świat (zwane internetem), przyszła jej do głowy pewna historia...

Kilka lat temu babcia G. odbyła z pozoru zwyczajną rozmowę ze swoim bratem (który notabene jest jej totalnym przeciwieństwem). Wujek M. zaczął poddawać w wątpliwość istnienie Siły Sprawczej. Może nie do końca chciał powiedzieć, że Boga nie ma, ale z pewnością miał zamiar wyprowadzić babcię  z równowagi.
Na szczęście, doskonale znając swojego brata, nasza dzielna G. uśmiechnęła się chytrze i zapytała:
-M., czy Ty wierzysz w cuda?
-No co Ty, G., ja żadnego nie widziałem!-wujek był w tym momencie przekonany, że dał radę, że jego siostra obrazi się i ucieknie, ale oczywiście strasznie się mylił.
-Nie widziałeś? A ja myślę, że co najmniej trzy cuda stały się pod Twoim nosem.
-Co Ty pleciesz, za dużo do kościoła chodzisz...
-No dobrze.. A powiedz mi czy to nie jest cud, że z dwóch małych komórek powstaje życie?
-To biologia jest!-żachnął się zapytany.
-Tak myślisz? To powiedz mi czy nie jest cudem to, że mały człowiek rośnie sobie zamknięty w brzuchu. Nie ma tam światła, tlenu, ale rozwija się. czuje, kiedy jest głodny, potrafi sam zasnąć a nawet ssać palec. Mało tego, dokładnie wie, kiedy już czas, by wyjść.
Wujek zdębiał oczywiście, bo nigdy tak nie patrzyła na ciążę..
-I co powiesz na to? Czy to nie jest cud?

Babcia pani M. często powtarza, że jest "nieuczona", bo skończyła tylko kilka klas podstawówki. Jednak jej wnuczka patrzy na nią często jak na kopalnię wiedzy o życiu. Bo sama nigdy wcześniej nie potrafiła tak spojrzeć na cud nowego istnienia...

środa, 6 kwietnia 2011

Siła słowa...

Co jest ważniejsze... słowa czy czyny?
Większość z Was wykrzyknie chórem CZYNY!
To one dają nam obraz człowieka.
A mówić można wszystko...

To  prawda...

Ale słowa mają wielką moc.
Potrafią mocno zranić, albo odwrotnie dać siłę...
Mogą rządzić całym tłumem ludzi, gdy ktoś wie, jak ich używać.
Potrafią opowiedzieć o miłości i doskonale naszkicują nienawiść...
Jednemu zabiorą nadzieję, by drugiemu dać nowe spojrzenie na przyszłość...

Czasem lepiej dostać od kogoś po przysłowiowej mordzie, niż usłyszeć o kilka słów za dużo...
Z drugiej strony słowa mogą kłamać.

Pani M. może się przecież okazać panem X.
Może wcale nie jest szczęściarą, nie mieszka w mieście na Ł. i nie lubi czytać książek.
Ale tak napisała....

Jednak mimo wszystko warto słuchać i mówić, a czasem warto też wierzyć...
bo..:

"Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo.
Ono było na początku u Boga.
Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało.
W Nim było życie, a życie było światłością ludzi,
a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła." (J 1:1-14)

wtorek, 5 kwietnia 2011

Grymasy

Pani M. jest szczęściarą.
Ma kochającą rodzinę i dobre życie.
Ale jest niesamowitą pesymistką... od zawsze.. Taką dorosłą już wersją emo.
Ktoś z boku powie, że nie powinna tyle narzekać, smęcić..
Ale taka już jest.

Księżniczka, która grymasi...
(i wcale nie jest z tego dumna)

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

O ludziach...

Pani M. niestety kompletnie nie zna się na ludziach...
Nie potrafi ich ocenić, mimo, że pierwsze wrażenie jest dla niej istotne.
Ono raczej jej nie myli, ale... nie jest zbyt ważne w późniejszym etapie.
Gdy kogoś poznajemy, a on wydaje nam się sympatyczny, co z tego?

Pierwszy tydzień w liceum.  Ludzie zaczynali się poznawać, a pani M. nie zauważyła, że wśród nich znajdowała się drobna, niska blondynka. Może dlatego na lekcji WF strzeliła gafę, pytając dziewczynę, czy chodzi do ich klasy... Nie miała pojęcia, że kompromituje się przed swoją pierwszą, prawdziwą przyjaciółką.
Tak... To była przyjaźń, jaka rzadko zdarza się między kobietami. Niestety ich drogi rozeszły się, bo każda wybrała inne studia, inne miasto.. Szkoda...
Na studiach było inaczej, znalazło się bowiem kilka takich osób z którymi pani M. była blisko. Jedną straciła po roku, bo A., kolejna blondynka, tym razem o urodzie delikatnego elfa, wybrała arabistykę... Została jej M. Kobieta stanowiąca przeciwieństwo niezdecydowanej i wiecznie niezadowolonej z siebie przyszłej pani M. Ich związek trwa do dziś, choć jest głównie telefoniczny. Nie jest to przyjaźń, bo za dużo w nim... zazdrości, niezrozumienia... może czyichś kompleksów. Ale jest to relacja bardzo ważna, bo przetrwała kilkanaście już lat i miło jest usłyszeć w słuchawce dobrze znany głos...
Były jeszcze dwie osoby, które można nazwać przyjaciółkami. Pierwsza z nich, rodowita poznanianka, uratowała pani M. życie. Dosłownie.... Gdyby nie ona nie było by ani Stworków, ani domubeznamiaru.... (dziękuję J. :*) Tylko dzięki jej wielkiej empatii i  rozsądkowi wszystko skończyło się dobrze.
Do dziś można na nią liczyć...
I ostatnia, ale nie najmniej ważna... W. Jedno z największych rozczarowań pani M. , największa porażka...
Początkowo podchodziła do niej z rezerwą.. Może przez lekko..hmmm.." barokowy" styl bycia i ubierania... Z czasem zaczęła doceniać jej pracowitość i dobre serce. Pod koniec studiów były właściwie nierozłączne. Bywało, że nie mogły się rozstać do rana.
Wszystko skończyło się, gdy W. wyprowadziła się do rodzinnego miasta... Po kilku latach, gdy zaczęła wreszcie pracować, a pani M. zajęła się wychowywaniem Stworków, stały się sobie obce..
Bo bycie Matką Polką to wstyd, marnowanie się, a może zwykła głupota? W. nie ma czasu na dzieci, a jeśli go znajdzie, to potem jak najszybciej opiekunka. Ona nie będzie reagować na jakieś płacze, bo nie będzie zwariowaną mamuśką....

Od tego czasu przewinęło się mnóstwo ludzi... Kilka razy pani M. była przekonana, że to osoby jej bliskie, zazwyczaj się myliła... Na szczęście w przypadkach, gdy nie liczyła na poważne relacje, okazywało się, że nie ma racji..  że może spędzić z kimś kilka godzin gadając bez przerwy, że ktoś bezinteresownie piecze dla niej ciasto, że ma do kogo wracać w mieście na G...

Pani M. nie zna się na ludziach... Kompletnie...

sobota, 2 kwietnia 2011

Kawa z cynamonem

Deszcz siąpi sobie spokojnie za szybą...
Z uchylonego okna dociera zapach wiosny, mokrej wiosny...
Pani M. miała ostatnio zwariowane i dość pracowite dwa tygodnie.
Londyn minął szybko... trochę tak jakby go nie było jeszcze...
Pozostał niedosyt...
A miniony tydzień, spędzony w mieście G. upłynął pod znakiem kolejnych kartonów i worków pełnych niepotrzebnych śmieci. (Jak łatwo jest nagromadzić całe tony rzeczy zbędnych...)
Przez ostatnie miesiące wciąż przewijają się te same czynności: pakowanie-rozpakowywanie-sprzątanie...

Pani M. traci umiejętność rozpoznawania miejsca w którym się znajduje.
Czasem musi chwilkę pomyśleć, żeby poprawnie odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie jest.
Za kilka dni na pewno będzie w mieście na literkę Ł.
Żółty blok, ostatnie piętro.
Tak... oby tylko słońce świeciło już często i długo.

W mieście G. przypomniała sobie jak pełni ciepła i bezinteresowności potrafią być przyjaciele.
Gdy otworzyła drzwi domu na ulicy Sympatycznej, przywitał ją zapach ciasta drożdżowego, upieczonego specjalnie na ich przyjazd (Dziękuję G.!!! za wszystko!!!)
Stworki całymi dniami bawiły się ze swoimi przyjaciółmi, szczególnie z jednym, mądrym chłopczykiem o imieniu na literkę K.
Pani M. wygadała się za wszystkie czasy. Chrypa nie opuszcza jej do dziś...
Był też spacer nocą w towarzystwie uzbrojonego w trójząb Neptuna i długie rozmowy przy pysznej kawie z cynamonem, a potem przy cieście z rozpływającą się w ustach czekoladą...
Nie ma to jak wymiana myśli z żywym człowiekiem, a dokładniej z inną kobietą :)
Mimo całego roku bez kontaktu zarówno cudowna i ciepła N., jak i trochę zapracowana J. sprawiły, że tych dwunastu miesięcy nie było. Przynajmniej na te kilka godzin.
Pani M. będzie tego brakować. Bardzo...

piątek, 1 kwietnia 2011

Smuty...

Dlaczego trawa zawsze wydaje nam się bardziej zielona, gdy mieści się w ogródku sąsiada?
Może to natura człowieka?
Przecież mamy wolną wolę i sami kierujemy swoim losem, a jednak zdarza się, że po latach żałujemy pewnych decyzji, wyborów. Patrzymy wówczas na kogoś innego i stwierdzamy, że poukładał sobie życie znacznie lepiej. Wtedy odzywa się taki mały monster, ukryty głęboko w naszej głowie, podpowiada nam, że powinniśmy czuć się gorsi, niespełnieni...
I nagle wszystko wydaje się nam mniej fajne... Dom za mało jasny, lub za bardzo kolorowy.. Dzieci już za duże, albo nadal za małe... Ulica zbyt krzywa albo za mało zatłoczona...
Cofnęlibyśmy czas... Zabrali sobie kilka lat, ale pozostawili nasze obecne myślenie.
Czy rzeczywiście dalibyśmy radę stworzyć sobie nowe, idealne życie?